W tym miesiącu nie będzie Gadanego denka na YouTube - niestety nie mam kiedy go nagrać, jak również nie byłam zadowolona z jakości ostatniego filmu (obraz mocno skakał, z czym nie mogłam się uporać + kilka innych technicznych niedogodności). Zapraszam jednak na szybki przegląd zużyć tutaj, na blogu. W tym miesiącu postanowiłam je ułożyć inaczej - nie kategoriami (ciało, twarz, włosy), lecz wrażeniami ze stosowania (ulubione, dobre/przeciętne, słabe).
No to zaczynamy :) Pod nazwami linki do szczegółowych wpisów, nie chcę się powtarzać.
Ulubione :)
Maska do włosów Banana Hair Food zachwyciła mnie dzięki Justynie - dzięki odlewce zapragnęłam pełnowymiarowego opakowania i nie żałuję ani trochę. Bardzo dobre wrażenie zrobiły na mnie również maseczki do włosów w saszetkach Cien z Lidla, kupione na wyjazd. Jedna saszetka wystarcza mi na trzy hojne użycia. Każda wersja przyjemnie pachniała i była mocno wygładzająco-dociążająca, sprawiająca, że włosy były śliskie i lejące, wspaniale się rozczesywały. Nie widzę różnicy w efekcie pomiędzy poszczególnymi wersjami, każdą polecam tak samo. Peeling Senelle Autumn bardzo lubiłam, choć nie ukrywam, że wersję Summer bardziej. Mimo wszystko, z czystym sumieniem umieszczam go w kategorii ulubionych, dla mnie to bardzo dobry peeling. Kompresowane maseczki w tabletce do domowych maseczek DIY towarzyszą mi bezustannie.
Najliczniejsza grupa, czyli produkty ok/dobre/przeciętne.
Żel pod prysznic Palmolive So Luminous był bardzo przyjemny - wydajny i nie wysuszał, choć zapach nieadekwatny do obecnej pory roku, typowo jesienno-zimowy, perfumeryjny. Nie wykluczam powrotu. Odrobinę denerwowało mnie nadmierne wylewanie się z butelki. Suchy szampon Batiste Wildflower był bardzo w porządku, choć nie przebił mojej ulubionej wersji Divine Dark, która nie bieli ani trochę. Miał jednak cudowny zapach (słodki, kwiatowy, intensywny) i gdyby DD pachniał jak Wildflower, to byłby ideał! Miniaturka Batiste Rose Gold też pachniała przyjemnie, nieco perfumeryjnie, ale nie skradła mojego serca. Olejek pod prysznic Wellness&Beauty służył mi do mycia gąbek w pierwszym etapie i jest przyjemniejszy od Isany - ładnie pachnie, jest też wydajniejszy. W związku z większą wydajnością, nie traktuję jego wyższej ceny jako minus. Żel micelarny Tołpa jako produkt jest ok (łagodne, niepieniące się myjadło do twarzy), ale nietrafione opakowanie w stosunku do konsystencji wszystko psuje. Odżywka Andalou Argan Oil&Shea była po prostu ok - nie zachwyciła, nie rozczarowała. Ułatwiała rozczesywanie, ujarzmiała włosy, ale bez wow. Przyszła, wyszła, było miło, ale nie wrócę. L'Oreal maska z glinką oczyszczająca zielona była w porządku, ale nie zachwyciła mnie. Trochę oczyszczała, trochę zwężała pory, ale bez szaleństw, raczej nie planuję powrotu. Odrobinę denerwowała mnie tym, że koszmarnie szybko zastygała na twarzy i trzeba było mocno pilnować spryskiwania. Od gotowej, kremowej maski oczekuję większego utrzymywania wilgotności, wybaczam to tylko sypańcom. Producent deklaruje wydajność na 10 użyć, mi wystarczyła na dokładnie 9, ale może nakładałam ciut za dużo. Bez szału, po prostu. Nie sądziłam, że zużyłam aż dwa opakowania wacików Isana Bio, muszę stanowczo ograniczyć zużycie, nie podoba mi się to. Na ten moment rozważam zakup wacików wielorazowych, może w przyszłym miesiącu. Po prawej znajduje się ledwie widoczna siateczka do spieniania mydła. Fenomenalny gadżet, o którym muszę kiedyś napisać. Używanie mydła nareszcie staje się wygodne, a mało pieniąca kostka zamienia się w chmurę aksamitnej pianki! Ten egzemplarz ze zdjęcia doprowadzał mnie do szału - śliski sznureczek ciągle się rozwiązywał, ale teraz mam taki spieniacz z AliExpress z tasiemką i jest lepszy! Tusz Sensique Perfect Beauty był przyjemny, choć nie każdy go polubi (ja lubiłam). Przede wszystkim, już od otwarcia jest bardzo gęsty/suchy i nie posłuży za długo. Ale za to dzięki temu ani trochę nie skleja rzęs. Dla jednych będzie to zaletą, a dla innych wadą - szczoteczka nabiera bardzo mało tuszu + ma bardzo gęsto rozstawione ząbki. To sprawia, że uzyskiwany efekt jest BARDZO delikatny. Tusz dobrze rozdziela rzęsy, ale raczej ich nie pogrubia i nie podkręca. To po prostu nasze rzęsy, ale rozdzielone i przyciemnione. Dopiero druga warstwa może być bardziej wyrazista. Dla mnie był to spoko tusz na co dzień, ale na pewno polecam go tylko fankom naturalnego, dziennego efektu. Puder Kobo Brightener Matt Powder był bardzo w porządku. Na początku ogromnie go lubiłam i miał potencjał na ulubieńców, ale z czasem stwierdziłam, że zarówno pod oczy, jak i do twarzy znam lepsze. To bardzo drobno zmielony, dość pylący się puder o bananowym zabarwieniu. Raczej satynowy, lekko wygładzający, mat jest subtelny. Bardzo dobrze sprawdza się pod oczami oraz na całej twarzy, ale nie matuje na długo, to lekki puder. Ogólnie jest w porządku i warto go wypróbować, ale nie dla oczekujących matu.
Rozczarowanie na szczęście tylko jedno, ale za to jakie wielkie. Filtr SVR Sun Secure Extreme Ultra Matt Gel SPF50+, którego ponad pół tubki wywaliłam, taki to jest dramat (a swoje kosztował, więc sami rozumiecie, boli podwójnie). Nie sprawdzi się nawet w alternatywnym zużyciu (ciało, szyja itp.). Szczegóły we wpisie z filtrami: Najlepsze i najgorsze filtry do cery tłustej.
Jak to zwykle bywa, przeciętniaków najwięcej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz