
Podobno ulubionym sportem blogerki kosmetycznej są zapasy :D (by Agata :*). Muszę przyznać, że kiedyś sama w nich tonęłam i choć nadal jestem daleka od minimalizmu, to jednak udało mi się już jakiś czas temu wyjść na prostą i je opanować :). Myślę, że większość z nas przez to przechodziła, przechodzi lub dopiero nadejdzie taki moment przytłoczenia nadmiarem produktów :)
Dziś chciałabym się podzielić sposobami, które pomogły mi okiełznać ilość posiadanych kosmetyków.
1. Tabela zapasów i porządek
Taka tabela najlepiej pomogła mi zrozumieć, na czym stoję. Wyjęłam wszystkie kosmetyki z zapasów i rozłożyłam je na podłodze. U mnie część była pochowana w łazience z tyłu na półkach, część w szufladach, część w plastikowych pudełkach. To ważne, żeby dotrzeć do każdego skitranego produktu :). Zrobiłam sobie najprostszą tabelkę w edytorze tekstu z podziałem na kategorie produktów, wydrukowałam ją i każdą rzecz wpisałam do tabeli. Takie zobrazowanie stanu rzeczy było świetne, ponieważ natychmiast zrozumiałam, czego mam stanowczo za dużo - więcej, niż jestem w stanie zużyć (maseczki do twarzy), a co powinnam kupić, ponieważ niebawem się skończy, a ja nie mam niczego w zapasie (np. żel do higieny intymnej). Punkty krytyczne = szlaban na zakupy. Jestem wzrokowcem, uwielbiam wszelkiego rodzaju tabelki i to rozwiązanie bardzo mi pomogło.
Kolorówki nie ewidencjonuję, ponieważ tam praktycznie nie mam zapasów, jakieś pojedyncze sztuki. Gorzej będzie, gdy zrobię listę produktów otwartych jednocześnie - byłoby słabo... Ale kiedyś opanuję i to!
Jeszcze jedna ważna rzecz - warto trzymać wszystkie zapasy w jednym miejscu. Nie, jak ja kiedyś - trochę tu, trochę tam. Wszystko powinno być razem - tylko wtedy naprawdę wiemy, co mamy. Gwarantuję, że chowając coś na dnie szuflady, znajdziemy to za rok czy dwa z przekroczoną datą ważności.
Taką tabelę trzymam w koszyku z zapasami - gdy coś wkładam, od razu dopisuję. Gdy wyciągam, od razu wykreślam. Dzięki temu, zajmuje mi to dosłownie kilka sekund ;)
2. Nie otwieraj za dużo na raz
To rozwiązanie złudne i niestety zgubne. W końcu produkt z zapasów wędruje do produktów w użyciu, zapasy się zmniejszają i jest cacy, no nie? Noooo... nie ;). O ile posiadanie otwartego peelingu mechanicznego i enzymatycznego, maseczki nawilżającej i oczyszczającej, szamponu łagodnego na co dzień i mocniejszego raz na jakiś czas jest zrozumiałe, tak już otwieranie 5 produktów do zabezpieczania końcówek, 4 kremów pod oczy itd. jest zupełnie bez sensu. Ani nie zapoznamy się dobrze z produktem (bo co chwilę zmieniamy), ani nie będzie nam łatwo w razie uczulenia/podrażnienia/wysypu odnaleźć winowajcę, ani zużycie tego w terminie nie będzie łatwe. Wierz mi, zużywanie kilku otwartych produktów przypomina walkę z czasem, zamiast przyjemności z używania. Najpierw zużyj, później otwórz kolejny.
3. Naprawdę używaj (i zużywaj)
W przypadku produktów pierwszej potrzeby (żel pod prysznic, antyperspirant, żel do mycia twarzy itp.) sytuacja jest dosyć prosta bo i tak ich używamy codziennie, więc prędzej czy później zejdą. Gorzej w przypadku produktów stosowanych okazjonalnie (np. peeling do ciała) lub do codziennego użytku, ale czasem pomijanych (np. serum na końcówki). No cóż - jak nie będziesz używać, to nie zużyjesz. Mi bardzo pomogło wystawianie takich rzadko używanych produktów na pierwszy plan. Schowane z tyłu szafki/na dnie szuflady prawdopodobnie będą tam leżeć, aż się zepsują. Wyciągnięte na wierzch, cały czas przypominają o swojej obecności. Jeżeli punkt drugi zawiódł i mamy kilka otwartych produktów jednocześnie, warto ustalić priorytety, co zużywamy w pierwszej kolejności i tego się uczciwie trzymać. Gdy już zostanie tylko jeden, sytuacja zostaje opanowana ;)
4. Pilnuj terminów ważności + sposób przechowywania
Produkty zazwyczaj mają dwa terminy ważności - konkretną datę np. 04.2020 oraz PAO (period after opening), oznaczony symbolem otwartego słoiczka. Data informuje o maksymalnym terminie ważności zamkniętego produktu (kosmetyk leży w zapasach, zegar tyka pomału), zaś PAO - w takim terminie należy zużyć produkt po otwarciu (bomba zaczyna odliczanie :D). PAO to np. 12M (12 miesięcy), 36M (36 miesięcy), 3D (3 dni).
Posiadanie zbyt wielu produktów - zamkniętych czy otwartych - to krótka droga do ich przeterminowania i utraty kontroli. Czy zdarzyło Ci się kiedyś wyrzucić nowy, nieotwierany produkt bo tak długo czekał, że aż zdążył się przeterminować? Mi się zdarzyło, wyrzuty sumienia bezcenne. I strata pieniędzy, oczywiście. Sprawa jest szczególnie trudna na początku, zanim się człowiek wygrzebie z zapasów. Wtedy warto oznaczać sobie takie produkty - niektórzy notują sobie daty otwarcia i daty ważności w Excelu, inni oznaczają markerem opakowanie, są też takie naklejki (w KIK), które mogą pomóc. Ogarnięcie tego w głowie może być za trudne :). Z czasem będzie tylko łatwiej, bo posiadając mało kosmetyków, łatwo nad nimi zapanować.
Daty ważności to z jednej strony temat bardzo ważny - kto chciałby się smarować przeterminowanym kremem? Można sobie zrobić krzywdę, a tego, co się dzieje w produkcie, bez mikroskopu nie zobaczymy. To, że nie widzimy pleśni, zapach się nie zmienił, jeszcze nie znaczy, że w środku nie dzieje się grzyb party. Dlatego samodzielne diagnozowanie "z tym się jeszcze nic nie dzieje" w wielu przypadkach jest po prostu błędne. Z drugiej strony - PAO jest czasem określane jako dupochron dla producenta, który gwarantuje minimalną trwałość, w czasie której nic nie powinno się wydarzyć. Ale czy rzeczywiście wyrzucimy po 12 miesiącach paletę cieni, która kosztowała 100-200 złotych? A co z minerałami, które w swojej czystej postaci (bez dodatkowych składników!) są uważane za bezterminowe pod warunkiem higieny użycia, a jednak mają PAO na opakowaniu? Jedno jest pewne, w przypadku produktów płynnych zalecam zwiększoną ostrożność, a w przypadku pudrowych/sypkich jest większe prawdopodobieństwo, że termin będzie dłuższy. Ale też nie zawsze - naturalne kosmetyki prasowane, choć pudrowe, mogą zawierać np. naturalne oleje, które szybciej zjełczeją. Pamiętajcie też o właściwym przechowywaniu kosmetyków - nigdy nie trzymam kolorówki w łazience (wilgoć, zmiana temperatury), tylko pielęgnację i też tylko w niezbędnym zakresie.
5. Czy naprawdę tego potrzebujesz?
Przed nabyciem produktu warto się zastanowić, czy NAPRAWDĘ tego potrzebujemy. Gdy miałam włosy do pasa, zużywałam dwie odżywki tygodniowo, więc nawet posiadanie sześciu w zapasach było dla mnie ilością akceptowalną. Teraz, gdy mam włosy ledwie za ramiona, zużywanie idzie mi znacznie wolniej, więc jedna odżywka w zapasie to moje maksimum. Nie mam ani jednego balsamu do ciała i ani jednego peelingu do ciała, ponieważ... rzadko używam. To są kwestie bardzo indywidualne i nie ma tu jednej, uniwersalnej recepty - każdy zna swoje potrzeby najlepiej. Po prostu zastanów się, czego TY naprawdę potrzebujesz i w jakiej konkretnie ilości (dzięki tabeli zapasów wiesz, ile masz już w tym momencie). I tego się trzymaj. Ale tak na poważnie - wmawianie sobie, że "potrzebujemy" 20 żeli pod prysznic to oszukiwanie samych siebie :).
W tym punkcie chciałabym też zawrzeć silne chciejstwa pod wpływem blogosfery. Ile wszechobecnych hitów już Cię rozczarowało? Ile okazało się zbędnym, piątym korektorem, dziesiątym podkładem, czwartym tuszem do rzęs? Ile kosmetyków było polecanych tylko dlatego, że marka zrobiła masową kampanię, a produkt niemal wychodził z lodówki? Czy naprawdę tego potrzebujesz? Zazwyczaj nie... Dobrze jest mieć w głowie polecany produkt "na kiedyś", ale dopiero wtedy, gdy faktycznie będzie potrzebny i nadejdzie jego pora.
Niektóre produkty bardzo łatwo można zastąpić innymi. Na przykład, zamiast peelingu do ciała, można kupić rękawicę Kessa, która może posłużyć nawet kilka lat (ja swoją piorę w pralce) lub zrobić sobie peeling cukrowy bądź kawowy DIY.
6. Pozbądź się
Realizacja punktu 1 (tabela zapasów) umożliwia też łatwe zrobienie porządków. Jeżeli produkt nie spełnia Twoich oczekiwań, jest bublem lub po prostu przeciętny - po co się męczyć? Ma zajmować miejsce na półce? Jeżeli dostaniesz coś, co nie jest dopasowane do Twoich potrzeb (bo nie używasz tego rodzaju produktu, bo nie ten rodzaj cery lub włosów, bo nie ten skład, bo nie ten zapach) - po co używać na siłę? Zrób rozeznanie w zapasach oraz produktach otwartych (!) i zastanów się, czego nie chcesz. A później się tego pozbądź :). Pierwsza tura może być przytłaczająca, ponieważ pewnie będzie tego sporo, ale później będzie tylko łatwiej.
Teraz mam taką zasadę, że jeżeli wpada w moje ręce coś, czego nie chcę (np. w paczce PR, prezencie na święta/urodziny), natychmiast się tego pozbywam. Póki produkt jest jeszcze świeży, póki nie zdążył zapuścić korzeni na półce. Nie warto odkładać tego na później - za pół roku produkt się przeterminuje i będzie się nadawał już tylko do wyrzucenia, bez sensu. Taka rotacja produktów jest naprawdę super, bo nie gromadzą się nam rzeczy zbędne. Coś przychodzi i jeśli jest niechciane, to natychmiast wychodzi i znika z oczu. Polecam!
Sposobów pozbycia się jest naprawdę mnóstwo:
- oddaj rodzinie, znajomym lub wystaw za same koszty wysyłki
- wymień się z kimś na coś, co się faktycznie przyda (koleżanki, OLX)
- sprzedaj (OLX, allegro...) - przy założeniu, że produkt jest jeszcze świeży, przynajmniej odzyskasz część pieniędzy
- zużyj alternatywnie (np. odżywka do włosów zamiast pianki do golenia, krem do rąk wsmaruj w ciało)
- oddaj na licytację charytatywną/do domu samotnej matki/do domu dziecka - produkty nowe
- zorganizuj konkurs - produkty nowe
- wyrzuć - jeśli coś faktycznie jest mega bublem i nie chcesz tego nikomu podarować lub jest po terminie, to już i tak nic z tym nie zrobisz. Trochę boli, nie lubię tego robić, ale czasem trzeba.
7. Nie ulegaj promocjom
Dobre promocje nie są złe, ale wszystko z głową. Przede wszystkim, promocje są co chwilę. Jak nie w Rossmannie, to w Hebe. Jak nie w Hebe, to w SuperPharm. Walentynki, Dzień Kobiet, Wielkanoc, Dzień Matki, Dzień Dziecka, Black Friday, Boże Narodzenie... Serio, promocje są cały czas. Zakup produktów bieżącej potrzeby w promocji jest super - to rzeczywiście oszczędność pieniędzy. Ale robienie zapasów, jakby świat miał się za chwilę skończyć, totalnie nie ma sensu. Kolejna sprawa - tego typu promocje często sprawiają, że kupujemy coś bez sensu (bo w promocji...). Coś ładnego, kuszącego, co wcale nie jest nam potrzebne. Cieszymy się, że kupiliśmy w promocji, ale... 10 zł wydane w promocji, a 10 zł niewydane wcale, to przecież nadal 10 zł w plecy. Nie zaoszczędziliśmy, straciliśmy. Jeszcze jedna ważna rzecz - większość z nas raczej ma bezpośredni dostęp do sklepów - za rogiem Biedronka, Lidl, czy Rossmann. Nie przesadzajmy, jeżeli nagle skończy się żel pod prysznic, to można go dorzucić do zakupów przy najbliższych zakupach spożywczych. Może nie za 3 zł z Isany, ale za 5 zł z BeBeauty ;). Do czasu zakupów można się poratować żelem do higieny intymnej czy nawet szamponem do włosów. A jeżeli nagle skończy się peeling do twarzy, balsam do ciała czy coś innego... przecież to nie koniec świata, może poczekać kilka dni do wizyty w drogerii. Do większości produktów naprawdę mamy dostęp, a poza odbierającymi rozum -55%, 2+2, są też zwyczajne, gazetkowe promocje na bieżąco. Szczególnie, że rynek jest już tak fajnie rozwinięty, że pojawia się naprawdę dużo tanich, dobrych marek, dzięki czemu nawet zakup w cenie regularnej (tak, powiedziałam to!) nie boli portfela.
Kiedyś korzystałam z prawie każdej promocji w Rossmannie (-49%, -55%, 2+2), kupując kosmetyki na zapas. I wtedy wydawało mi się to korzystne. Dopiero gdy odpuściłam raz, drugi i trzeci, poczułam się uwolniona od tej "potrzeby" i w tym momencie zupełnie na mnie te promocje nie działają - no chyba, że faktycznie mam coś na liście lub coś mi się kończy. Tylko wtedy jest to korzystne. Gwarantuję, że jeśli kilka razy odpuścisz (tak po prostu, zaciśnij zęby i NIE KUPUJ), później będziesz podchodzić do tych promocji z zupełną obojętnością.
Bieżące kupowanie produktów, które naprawdę są potrzebne, nawet w cenie regularnej, generuje większe oszczędności niż wychodzenie z pełnymi siatami podczas -55% czy 2+2. Dzięki temu kupujemy jeden peeling, jeden szampon, czy jedną odżywkę dokładnie wtedy, kiedy tego potrzebujemy, zamiast całej torby zbędnych rzeczy.
Wyjątek mogą stanowić promocje na produkty/marki, które rzadko są objęte rabatem, szczególnie gdy są to produkty droższe. Wówczas zakup ulubionego, sprawdzonego lub długo wyczekiwanego produktu na zapas faktycznie ma sens.
8. Nie przeglądaj ofert bez sensu
To się trochę wiąże z poprzednim punktem. Przeglądanie najnowszych gazetek promocyjnych (z nudów) może powodować, że kupimy coś bez sensu - bo wpadło w oko, bo w promocji. Zdecydowanie lepsze będzie podejście "potrzebuję szamponu, przejrzę gazetki, czy może jest gdzieś fajny w dobrej cenie" niż "poprzeglądam gazetki, zobaczę co jest w promocji, a nuż coś mi wpadnie w oko". Na początku detoksu lepiej nie przeglądać ich wcale.
Jeżeli masz słabą wolę, nie zapisuj się na newslettery drogerii i sklepów internetowych ;)
Jeżeli nie pamiętasz, że czegoś potrzebujesz, to znaczy, że tego nie potrzebujesz. Tworzenie listy zakupów na siłę zawsze prowadzi do zbędnego wydawania pieniędzy.
9. Zrób zestawienie nowości
Czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, ile kupujemy/dostajemy. Jeżeli ilość otaczających nas kosmetyków zaczyna przytłaczać, warto zacząć notować wszystko, co wpada w nasze ręce. Wiecie, jak to jest, tu jeden szampon, tu jeden tusz, tam dwie odżywki na zapas, a gdzieś jeszcze paczka PR, prezent urodzinowy. I bach, nowości miesiąca pękają w szwach ;). Gwarantuję, można się zdziwić. Sama się czasem dziwiłam, tworząc nowości, ile tego jest. A przecież nic nie kupowałam ;). Zestawienie nowości i oszacowanie wydanych pieniędzy to niezły kubeł zimnej wody. Dopiero wtedy można zdać sobie sprawę ile nowości przybyło, a ile pieniędzy ubyło z portfela. I nagle okazuje się, że to przesada i nie potrzebujemy aż tyle.
Nie jestem fanką wprowadzania sztywnego limitu wydatków na zakupy. Są takie miesiące, gdy można nie kupić nic, a są takie, że nagle wszystko się skończy i nie ma wyjścia, trzeba wydać więcej. Osobiście skupiłabym się bardziej na konkretnych potrzebach (czego mi brakuje) i konkretnych produktach.
10. Daj czas na wishliście
Tworzenie wishlist jest niemal tak samo ekscytujące, jak kupowanie :D. Wielokrotnie złapałam się jednak na tym, że umieściłam coś na wishliście (bo przecież tak bardzo tego chcę!), trochę poleżało i... przeszło mi. Czasem wpadło w oko coś jeszcze fajniejszego, czasem zmieniłam schemat pielęgnacji/makijażu i już tego nie potrzebuję, czasem uznałam, że to mi w ogóle nie jest potrzebne. Wtedy to się dopiero robi człowiekowi wewnętrznie wstyd z powodu własnego konsumpcjonizmu i takiego chcenia bez sensu. Zdecydowanie warto dać "odpocząć" wishliście i po jakimś czasie, już bez emocji i pierwszej ekscytacji, podejść do tematu na chłodno.
11. Może samo wpadnie? ;)
Wielokrotnie zdarzały mi się sytuacje, że akurat czegoś potrzebowałam, właśnie miałam kupować, ale dałam na wstrzymanie i... dobrze, bo samo wpadło :). Chciałam kupić paletę cieni, ale poczekałam cierpliwie, poprosiłam o nią na urodziny i jest. Chciałam kupić odżywkę do włosów, ale okazało się, że koleżanka chciałaby jedną oddać i mam (wymieniłyśmy się - ja oddałam szampon, którego nie chciałam). Chciałam kupić tusz do rzęs, ale przyszła paczka PR z fajnym tuszem, więc problem rozwiązany. Czasami warto dać na wstrzymanie do samego końca bo istnieje szansa, że jednak zakup nie będzie konieczny :).
Bardzo polecam w szczególności właśnie wymianki z koleżankami, które pozwalają obu stronom na porządki :)
12. A może przejdzie...?
Nigdy nie zapomnę sytuacji, w której polowałam na pewien szampon w promocji, cieszyłam się ze zdobyczy, po czym wylądował w zapasach na tak długo, że gdy w końcu przyszła na niego pora to... już nie miałam na niego ochoty. Przeszło mi, w tamtym momencie chciałam już używać innego. Brzmi strasznie? Bo jest straszne, ale prawdziwe. Zmieniają się nasze potrzeby, oczekiwania. To normalne, że dziś mamy ochotę sięgać po inne produkty, niż sięgałyśmy 2 lata temu - bo pojawiły się nowsze, lepsze, ciekawsze. I jest to jeden z powodów, dla których naprawdę nie warto robić zapasów. Bo kupowanie na bieżąco umożliwia używanie tego, czego chcemy właśnie teraz. Skończyło się, idę kupić to, na co mam ochotę, otwieram, używam. Nie ma potrzeby męczenia się z zapasami z przeszłości, na które nie mamy już ochoty... Szampon ostatecznie wystawiłam na OLX - w międzyczasie został wycofany, więc ktoś ogromnie się ucieszył, że zdobył jeszcze jakąś butelkę, a ja odetchnęłam z ulgą, że nie muszę go używać. Ale było mi wewnętrznie wstyd, po prostu wstyd, za mój własny konsumpcjonizm. I już do tego nie dopuszczam.
13. Zastanów się nad innymi potrzebami
Zanim kupisz piątą paletę cieni do powiek, zastanów się, czy nie masz innych pilnych wydatków w tym miesiącu. Może kończy Ci się OC, może przydałaby się wizyta u dentysty (która nie zawsze kończy się na jednej...), może kurtka, którą nosisz od lat, wymaga wymiany? A może po prostu chcesz odłożyć pieniądze na inne przyjemności, np. wakacje lub koncert ulubionego zespołu? Czasami naprawdę warto zastanowić się nad swoim budżetem i realną oceną sytuacji - jeżeli niczego nam nie brakuje, to te pieniądze zazwyczaj naprawdę można wydać lepiej :) Lub zostawić w postaci oszczędności.
To może brzmieć śmiesznie, że ktoś zamiast wizyty u dentysty, kupuje sobie kolejny kosmetyk, ale to nie jest śmieszne, raczej jest oznaką dość poważnego problemu...
14. Proś o próbki i odlewki
Próbka czy odlewka nie zagwarantują Ci zakupu kosmetyku idealnego - po jednym czy kilku użyciach trudno wywnioskować coś więcej. Często uratuje Cię jednak od niepotrzebnego zakupu bubla pod względem fatalnej konsystencji, zerowego wchłaniania czy zapachu, którego nie zdzierżysz na dłuższą metę. W przypadku kolorówki jest to często ratunek przed nietrafionym odcieniem. Takie produkty często leżą niekochane, aż się zepsują i zostaną wyrzucone, niefajnie. Jeżeli siedzicie w blogosferze, na pewno macie wokół siebie sporo koleżanek, z którymi łączy Was zamiłowanie do tego samego. Wymiana próbek/odlewek to naprawdę super sprawa i już kilka razy uchroniła mnie przed zakupem bubla :). Nie bój się też pytać o próbkę lub odlewkę testera w drogerii/perfumerii do własnego słoiczka. Te testery właśnie po to są - a co za różnica czy wyciśniesz pompkę na dłoń (testując z oddechem ochroniarza na plecach, w świetle drogeryjnym, z zerowym komfortem podejmowania decyzji), czy do słoiczka (z możliwością przetestowania na spokojnie w domu). Ja wiem, że niektóre ekspedientki krzywo patrzą, ale tak nie powinno być, walczmy z tym.
15. Nie przetestujesz wszystkich kosmetyków świata
Przeglądanie blogosfery jest zgubne pod tym względem, że osoba A poleca 3 produkty, osoba B poleca 1 produkt, osoba C 2 produkty... i w ten sposób kusi nas 6 produktów. Ale to niemożliwe, by przetestować wszystkie polecane kosmetyki świata, im więcej osób, tym więcej kuszenia, nie ma innego wyjścia - trzeba się opanować. I choć to niełatwe do powstrzymania się, gdy kolejny puder ma się okazywać wybawieniem i najcudowniej wyglądającym pudrem świata, to niestety, ale naprawdę trzeba powiedzieć stop. Warto wpisać taki produkt na wishlistę, dać mu tam posiedzieć (patrz: punkt 10), zużyć to, co mamy (patrz: punkt 3) i dopiero wtedy kupić, ponieważ gdy mamy za dużo rzeczy otwartych (patrz: punkt 2) to łatwo przekroczyć terminy ważności (patrz: punkt 4) i pozamiatane. Przekonałam? :D
Naprawdę nie ma sensu testować wszystkiego, co wychodzi na rynek, nie jesteśmy królikami doświadczalnymi, mamy tylko jedną twarz, to jest zwyczajnie niemożliwe. I po co, żeby przetestować, zrecenzować? Liczy się przyjemność z używania, a nie bicie rekordów.
16. Stać Cię na więcej!
Myślenie nie stać mnie na pomadkę MAC, puder Laura Mercier, czy korektor Tarte Shape Tape, to nie do końca prawda. Osoby o mniej zasobnym portfelu często robią tak, że kupują tanie marki (Wibo, Lovely, Eveline itp.), ale dużo więcej i dużo częściej. Często są to też mało przemyślane zakupy - a, wezmę tę pomadkę, jak się nie sprawdzi, to nie będzie mi szkoda tych 10 zł. A prawda jest taka, że gdyby te wszystkie tanie wtopy (i nie tylko wtopy) zsumować, to już dawno uzbierałoby się coś konkretnego. Szczególnie podczas promocji typu -20% w Douglas czy Sephorze. Zamiast tych pięciu nietrafionych pomadek można było mieć jedną świetną. Często nie zwracamy też uwagi na gramaturę produktów i w ten oto sposób korektor Tarte Shape Tape jest zaledwie 2x droższy (na 1 ml) od korektora Golden Rose HD o absurdalnie małej pojemności ;). I z pudrem Laura Mercier jest podobnie, okazuje się, że kupiony w promocji (a bywa regularnie) jest tylko około 2,5x droższy od Wibo Fixing w przeliczeniu na 1g. <Badum tss>
Odnoszę też wrażenie, że stawiając na produkty droższe i lepszej jakości (choć to oczywiście nie zawsze idzie w parze!!), jednak bardziej je szanujemy, bardziej się z nich cieszymy i jest większe prawdopodobieństwo, że zużyjemy je do ostatniej kropelki, niż w przypadku produktów tanich, które w sumie "można olać, bo było tanie, kupię inne, może będzie lepsze".
17. Makijaż nie ma metek
Nieco antagonistycznie w stosunku do punktu poprzedniego, nie zawsze jest sens kupowania nie wiadomo jakich marek oraz gromadzenia zbyt dużych zapasów w kolorówce. Makijaż nie ma metek i naprawdę nikt nie zauważy, że wczoraj miałaś na sobie korektor z Wibo, dziś z Tarte, a jutro z Kobo. I posiadanie dziesięciu korektorów na własny użytek będzie raczej bez sensu (oczywiście nie mówię o wizażystach). Z własnego doświadczenia wiem, że poszukiwanie ideału jest trudne i często kończy się nadmiarem produktów poznawanych po drodze, ale w takim wypadku warto natychmiast puszczać "te gorsze" dalej (patrz: punkt 6).
To kwestia bardzo indywidualna, ale warto się zastanowić, jakie naprawdę mamy potrzeby i na jakie produkty jesteśmy w stanie wydać więcej, a na jakie mniej. Ja na przykład jestem w stanie wydać na puder dobrej jakości 150 zł, jeżeli ma dużą pojemność i będę go używać przez wiele miesięcy, może rok, może dłużej. Jestem w stanie wydać więcej na podkład, ponieważ moja problematyczna cera mało który znosi. Ale nie wydam dużo na tusz do rzęs, skoro można uzyskać piękny efekt tuszami za 10-15 zł ;). Ale to kwestie bardzo indywidualne.
18. Kwestie ekologiczne
Najbardziej przytłaczające są denka - te wielkie torby pustaków, niekończące się wpisy. Zgadzam się, dokładam do tego swoją cegiełkę, ale pracuję nad tym i mocno się staram, by było tylko lepiej. Tyle plastikowych butelek, tyle produktów, które wylądowały gdzieś w odpływie wraz z myciem twarzy, demakijażem, myciem rąk, myciem ciała. Ała... Produkty pierwszej potrzeby zużywane na bieżąco to jeszcze pół biedy (no myć się musimy :)), ale te wszystkie buble, które wylądowały w śmietniku, kosmetyki, które nie doczekały się użycia bo zdążyły się przeterminować, produkty wyrzucone w ramach porządków w kolorówce... I na co to wszystko było? Myślę, że warto rozważyć ograniczenie zbędnych zakupów :)
19. Ogranicz współprace
Coś dla influencerów :). Współprace są fajne, ale tylko pod warunkiem, że są fajne. Gdy dostajemy produkty, z których się cieszymy, gdy współpracujemy z markami, które lubimy. I gdy nie przytłacza nas ich ilość, przede wszystkim. Są takie e-maile, które sprawią, że chciałoby się skakać pod sufit z radości. Są takie e-maile, na które w zasadzie od razu można odpisać z podziękowaniem za propozycję. Ale są też takie, które powodują stan "no nie wiem..." i to właśnie do nich warto podejść na chłodno, najlepiej odpisać na wiadomość dopiero na drugi dzień, przespać się z tym. Zastanowić się, czy te produkty na pewno nas uszczęśliwią (w większości przypadków pewnie nie - wolelibyśmy teraz używać czegoś innego). Jeżeli mamy otwarte 2 kremy pod oczy, to otrzymanie trzeciego sprawi, że któryś pójdzie w odstawkę (a zegar PAO tyka), bez sensu się tego podejmować.
Nie jesteśmy królikami doświadczalnymi, mamy tylko jedno ciało, naprawdę miło jest używać dokładnie tego, na co mamy ochotę my, a nie tego, czego by chciała marka po drugiej stronie monitora :). W miarę upływu lat zmienia się też moje podejście do kosmetyków ogólnie i coraz mniejszą radość sprawia mi poznawanie nowych produktów, zwykle wolę bazować na już sprawdzonych lub takich, których jeszcze nie znam, ale naprawdę mnie zainteresowały - testerką to ja nie jestem z pewnością. Dodatkowo, mając niewiele czasu, staram się mieć jak najmniej tego typu zobowiązań.
Gdy zaczęłam kurczyć zapasy, zużywać produkty na bieżąco i dążyć do zmniejszenia ilości posiadanych kosmetyków, jednym z niezbędnych elementów było ograniczenie współprac do absolutnego minimum. I to naprawdę pozwala złapać oddech!
20. Odpocznij od blogosfery
Jeden z najważniejszych elementów dzisiejszego wpisu. Blogosfera trochę... uzależnia i jest samonakręcającym się kołem chciejstw. Im więcej w tym siedzimy, tym więcej chcemy poznać nowych produktów. Nowych, jeszcze lepszych, tych będących remedium na wszystkie nasze bolączki beauty. I zapisujemy te super-produkty na nasze wishlisty, czytamy/oglądamy jeszcze więcej, kupujemy coraz to nowsze. Nowy puder, potem nowy-jeszcze-lepszy-puder i tak w kółko. STOP.
Zupełnie serio, ale wyjść z tego diabelskiego młyna najłatwiej można, robiąc sobie przerwę. Ja też w pewnym momencie zrobiłam sobie mały odwyk. Przestałam czytać blogi, oglądać YouTube, przeglądać gazetki promocyjne, robić wishlisty. Całkiem wyizolowałam się od nowinek beauty na jakiś czas. Pomogło! Gdy wróciłam, kręciłam głową z niedowierzaniem na ilość bodźców wokół nas i sygnałów zewsząd musisz to mieć. To ciekawe doświadczenie, czytać wszystkie kosmetyczne wpisy z zupełną olewką i odpornością na kuszenie. Przeczytać, pomyśleć że fajny produkt, wyłączyć i nic więcej z tym nie zrobić (nie dopisać na wishlistę, nie kupić).
21. Naprawdę coś zrób
Nie lubię poradników, a coachingowy ton wypowiedzi działa na mnie odpychająco. Ale niestety, jeżeli tylko ten wpis przeczytasz/przelecisz wzrokiem po nagłówkach, nic się nie zmieni. Dopiero, kiedy naprawdę wdrożysz konkretne działania, Twoje zapasy się zmniejszą. No chyba, że nie chcesz - to spoko :)
Wiem, że to oklepane, ale najgorszy jest pierwszy krok. Z czasem te działania weszły mi w nawyk i już się nad tym zupełnie nie zastanawiam, to się dzieje naturalnie i regularnie.
Zdaję sobie również sprawę z tego, że niektóre porady z tego wpisu są absurdalnie oczywiste (jak nie będziesz używać, to nie zużyjesz - no shit, Sherlock), ale świadomość to jedno, a praktykowanie to drugie.
Każdy ma swojego bzika
Wpis absolutnie nie ma na celu przemiany wszystkich w minimalistki :) Jeżeli czujesz, że Twoja aktualna sytuacja jest ok, to dobrze. Ale jeżeli czujesz się przytłoczona nadmiarem produktów, to zmień to.
Nie obwiniaj się też nadmiernie - każdy ma swojego bzika. Jedna będzie miała 300 lakierów, inna 15 podkładów, jeszcze inna 20 rozświetlaczy. Jeżeli faktycznie masz fioła na jakimś punkcie, to ok :). Jeżeli naprawdę czegoś chcesz, to nie katuj się na siłę. Ale jednocześnie wmawianie sobie, że wszystkiego potrzebujemy w ilościach drogeryjnych, to czasem usprawiedliwianie swojego problemu. Zastanów się realnie w jakim punkcie jesteś, a czego tak naprawdę chcesz.
Od czego warto zacząć?
Natychmiastowe wdrożenie dwudziestu punktów będzie nie tylko trudne, ale też może być zbyt gwałtowne i poskutkować szybkim zniechęceniem. Zdecydowanie lepsza będzie metoda małych kroczków i stopniowe wdrażanie kolejnych etapów. Moim zdaniem, najlepiej zacząć od:
2 - Pozbądź się - porządki w produktach niechcianych
3 - Ustalenie priorytetów w zużywaniu (szczególnie, jeśli jest po kilka otwartych produktów)
Opcjonalnie, również od zestawienia nowości, jeżeli przybywa nam podejrzanie za dużo i trzeba zlokalizować źródło ;). A jeżeli odporność na kuszenie jest bardzo niska, może mały odwyk od sfery beauty?
Jaki jest mój stan zapasów?
Wbrew pozorom, całkiem fajny! Ale nie zawsze tak było. Obecnie mam tylko jeden punkt krytyczny w moich zapasach, nad którym staram się zapanować. Moje całe zapasy mieszczą się w plastikowym koszyku (Rattan Curver, rozmiar M). Produkty nie są upchnięte do granic możliwości, jest jeszcze sporo luzu, mam też tam powrzucane różne próbki i kilka rzeczy z kolorówki (gąbeczki do makijażu, 1 podkład, 1 puder, 2 tusze do rzęs, kilka opakowań bibułek matujących). Wszystko wkładam pionowo - wtedy lepiej widać, co gdzie jest i łatwiej wyciągnąć konkretny produkt, nie trzeba grzebać po dnie.
Żele pod prysznic - 1 sztuka (na zdjęciu dwie Isany, ale w międzyczasie już jedną wzięłam w obroty)
Higiena intymna - 0
Peelingi do ciała - 0
Balsamy do ciała - 0
Antyperspiranty - 0
Inne - 2 sztuki (krem do rąk, olejek Isana)
Szampony do włosów - 0
Odżywki do włosów - 1 sztuka
Włosy - inne - 1 sztuka (wcierka)
Mycie twarzy - 2 sztuki + 1 mydło
Demakijaż - 2 sztuki (w tym jedna miniaturka, więc w sumie 1,5 szt. :))
Toniki - 3 sztuki + 1 mini hydrolat + 1 woda termalna (ilość spora, ale do opanowania maseczkami w tabletce)
Kremy do twarzy - 0
Kremy pod oczy - 0
Serum do twarzy - 0
Filtry - 1 sztuka
Peelingi - 1 sztuka
Maseczki - 5 sztuk dużych opakowań - tubki/słoiczki (w tym jedna miniaturka) - mój punkt krytyczny. Saszetek jednorazowych nie mam dużo (może z 15 szt.), ale nad dużymi opakowaniami muszę zapanować.
Inne - 3 sztuki (peeling do ust, preparat do skórek, patyczki O'Linear)
Korzyści płynące z ograniczenia zapasów
- Brak uczucia przytłoczenia nadmiarem rzeczy, oszczędność miejsca
- Oszczędność pieniędzy - kupujesz dokładnie wtedy, kiedy potrzebujesz, dokładnie tyle, ile potrzebujesz, bez kupowania bez sensu, bez marnowania produktów
- Przyjemność z kupowania na bieżąco i używania tu i teraz tego, na co mamy ochotę i dostosowania do bieżących potrzeb skóry (nowy schemat pielęgnacji, pora roku), bez walki z czasem i terminami ważności
- Ulga wynikająca z odporności na kuszenie, brak poczucia "muszę to mieć", zupełnie neutralne podejście do blogów i filmów na YT
- Łatwość zapanowania nad kosmetykami - gdy jest ich mniej, jesteśmy w stanie pamiętać orientacyjną datę ważności, czego ile mamy itd. Tabelki, Excele i inne wspomagacze stają się zbędne.
- Korzyści dla skóry - nie używamy zbyt wiele produktów na raz, mniejsze ryzyko uczulenia/podrażnienia (i łatwość znalezienia winowajcy), większe prawdopodobieństwo, że pielęgnacja faktycznie zadziała, jeżeli sumiennie trzymamy się określonych produktów, bez ciągłego skakania po różnych
♥ Jeżeli wpis jest dla Ciebie przydatny, będzie mi miło, jeśli go udostępnisz ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz