Uwierzycie, że ostatni przegląd ulubieńców i rozczarowań był w lipcu? Teraz uzbierała mi się spora gromadka, ale nic dziwnego, skoro to produkty z aż pięciu miesięcy. Ciągle odkładałam to na później, aż zaskoczył mnie koniec roku i teraz to już muszę się zmobilizować ;)
W kategorii twarz chciałabym wyróżnić kilka produktów:
Delikatny żel do mycia twarzy Senelle to bardzo łagodne myjadło o konsystencji rzadkiego kisielu. Prawie wcale się nie pieni, ale skutecznie oczyszcza. Wygodna pompka i ładny zapach uprzyjemniają stosowanie. Żel zawiera mnóstwo składników pielęgnujących skórę. Łagodny ideał do stosowania na co dzień :)
Energetyzująca esencja odmładzająca to mój mega hit od Resibo. Z tej marki miałam już większość produktów, sporo z nich polubiłam (niektóre nawet bardzo), do kilku nie wrócę, ale esencja stała się numerem jeden. Jest cudownie lekka, doskonale się wchłania, pozostawiając jedynie delikatną, przyjemną powłoczkę. Świetnie sprawdza się pod filtrem i pod makijażem. To istny koktajl antyoksydantów, wraz z moją ulubioną, stabilną witaminą C. Przy dłuższym stosowaniu esencji skóra stała się bardziej promienna i uspokojona, na pewno bardziej nawilżona. Więcej o zastosowanych składnikach możecie posłuchać w bardzo ciekawej relacji :) Dla mnie to poranny ideał, który dotarł do mnie właśnie wtedy, gdy szukałam lekkiego serum antyoksydacyjnego na dzień. Przeznaczenie!
O Skin79 Waterproof Gel SPF50+ krótko, bo więcej przeczytacie w osobnej recenzji. Po prostu bardzo lekki, żelowy, szybko wchłaniający się filtr do twarzy, idealny pod makijaż. Jedynie z poziomem ochrony bym uważała ;)
Pomarudzę na dwa:
Płyn micelarny Aloesove rozczarował mnie brakiem skuteczności. Zawsze kończyłam z pandą po jakimś czasie, nawet gdy wydawało mi się, że już całkiem zmyłam makijaż. Dodatkowo miał specyficzny, ziołowy zapach, który pewnie nie wszystkim przypadnie do gustu (mi nie przeszkadzał).
Pianka sodowa Evree (odlewka) - co to ma być? To już mój czwarty bubel od Evree :( Gdy zobaczyłam piankę sodową, myślałam, że to będzie coś dobrze oczyszczającego, może lekko "musującego"?. Co otrzymujemy? KREM, który się NIE PIENI, ale też NIE MYJE (bo sam brak pienienia dla mnie wadą nie jest), a twarz po spłukaniu jest pokryta dziwnym filmem. Na dokładkę dodam super-chemiczny zapach jogurtu truskawkowego. Sztuczny nie do zniesienia, aż gryzie w nos. Straszny bubel.
I jeszcze jedno odkrycie:
Jeszcze osobno chciałabym zwrócić uwagę na pewne kosmetyczne odkrycie - ciężko mi umieścić produkt w ulubieńcach po kilku użyciach (dostałam odlewkę od zoili), ale z drugiej strony - obecnie raczej go nie kupię, a nie chcę pozostawić bez słowa, ponieważ jest to coś niezwykłego. Potraktujmy go więc jako ciekawostkę, nie zaś klasycznego ulubieńca, choć "wylizałam" do ostatniej kropelki z bólem serca, że to już koniec. Filtr mineralny COOLA Mineral Suncare Unscented Matte Tint SPF30 to najbardziej niezwykły filtr, jaki kiedykolwiek miałam. Ma konsystencję leciutkiego musu, baaaardzo pudrowego pod palcami. Rozprowadza się jak super-wygładzająca baza silikonowa, zakrywając rozszerzone pory (!) i niesamowicie wygładzając twarz. Tak bardzo, że aż aparat nie mógł za cholerę złapać ostrości i cudem udało mi się wybrać jakieś zdjęcia "po"! Na deser dodam, że filtr jest lekko barwiony i choć na krycie nie ma co liczyć, to na zgaszenie zaczerwienień owszem. Coś cudownego - gasząca zaczerwienienia, silnie matująca, silnie wygładzająca, silikonowa baza SPF30, tak bym to nazwała. Minusy? Dostępność - trzeba ściągać z zagranicy (Amazon, iHerb, eBay itd.) oraz zaporowa cena - około 110-130 zł. No i ponoć może wysuszać :(
Widzicie ten Blur? *o*

przed/po

przed/po

tu mam na twarzy tylko filtr Coola i gwarantuję, że wyglądam dzięki niemu dużo ładniej, niż zazwyczaj bez makijażu!

Dość chaotyczny ten mój dzisiejszy wpis, ponieważ w pielęgnacji twarzy muszę wyróżnić jeszcze jeden produkt. Maska w płachcie A'Pieu Milk One Pack Banana zachwyciła mnie tak, jak żadna inna. Co prawda właściwości pielęgnujące ma średnie (albo moja zimowa cera taka wymagająca?), ponieważ spektakularnego nawilżenia/odżywienia nie odnotowałam. Odnotowałam natomiast NIEZWYKŁE uspokojenie, rozświetlenie i wyrównanie kolorytu. Moja cera zazwyczaj jest mocno zaróżowiona, co niezbyt ładnie kontrastuje z żółtą szyją. Sprawia to również, że podkłady zwykle mi się trochę odcinają i przeciągnięcie po szyi nie ma tu nic do rzeczy (a praktykuję, oczywiście) - po prostu zawsze przebija się różnica w kolorycie skóry. W zielone bazy się nie bawię no bo gdzie, na filtr? Ta maska dodała tak niezwykłego blasku mojej cerze i tak zgasiła wszelkie zaczerwienienia, że... moja twarz była dokładnie w kolorze szyi! Dla mnie to coś niezwykłego, naprawdę :D Używałam już różnych produktów rozświetlających (np. różnego rodzaju serum), ale pierwszy raz poczułam takie WOW. Podkład nałożony na skórę o (w miarę) jednolitym kolorycie wyglądał tak cudownie, jak jeszcze nigdy dotąd. Dodatkowo, ilość esencji w środku była bardzo duża, więc poza klasycznym użyciem maseczki, mogłam sobie wklepywać odrobinę codziennie wieczorem przez kilka dni. Gdy płyn się skończył, cera wróciła do (różowej) normy po 2 dniach. Właśnie leci do mnie 10 sztuk z eBay ;) Maska pachnie bananami, oczywiście, choć jest to zapach raczej typowo syntetyczny ;)
Przechodząc do kategorii ciało/włosy, wyróżnię trzy produkty:
Skoncentrowany żel pod prysznic Yves Rocher mango&kolendra zużyłam już w sierpniu/wrześniu, a szczegółowo opisałam w osobnej recenzji. Super-wydajny, idealny na wyjazd, wspaniale pachnie. 100 ml wystarczyło mi na ok. 45 użyć!!!
Z kremu do rąk Nivea Kwiat Wiśni wydobywam już ze smutkiem ostatnie kropelki. Bardzo komfortowa, miękka tubka w idealnej do torebki pojemności 75 ml. Obłędny zapach! ♥ Szybkie wchłanianie, idealne do częstej reaplikacji w ciągu dnia oraz odczuwalne nawilżenie i wygładzenie skóry. Jest to produkt lekki, ale działa. Bardzo przyjemny krem do rąk, bardzo!
Antyperspirant w sprayu Garnier Neo Light Freshness mam już po raz kolejny i nie ostatni. Bardzo skutecznie chroni, łagodnie pachnie świeżością, odpowiada mi również ten śmieszny dozownik, który rozpyla produkt dość szerokim strumieniem. Dość duszący, ale wybaczam, obecnie to chyba mój ulubiony antyperspirant w sprayu.
Pomarudzić muszę na dwa produkty:
Roge Cavailles aksamitny olejek do kąpieli i pod prysznic - niestety do delikatności mu daleko... Nie był łagodny ani dla skóry, ani dla gąbeczki Beauty Blender, która po jednorazowym umyciu tym olejkiem, zaczęła się kruszyć. Na szczęście miała już kilka miesięcy i powinnam była ją już wymienić - w przeciwnym razie leciałyby tu soczyste słowa...
Nivea Hairmilk szampon pielęgnujący - nie domywa włosów, pozostawia je obklejone jakąś dziwną, śliską warstwą, której w sumie nie da się spłukać ;) Przez to włosy przetłuszczają się dużo szybciej niż zwykle. Plus jest chyba tylko jeden - jak raz miałam nagłą sytuację, w której musiałam natychmiast wyjść, ale najpierw szybko umyć i wysuszyć włosy - nie musiałam po nim koniecznie użyć odżywki, a dzięki tej śliskości włosy łatwo się rozczesały i były gładkie (i w połowie dnia tłuste, oczywiście).
W kategorii makijażowej również znajdzie się kilka produktów.
Wyróżnić chciałabym tusz Sensique Long Lashes. Ma świetną, gęstą, silikonową szczoteczkę o delikatnie zakrzywionym kształcie. Wspaniale rozdziela i podkręca rzęsy i przy pierwszej warstwie efekt jest dzienny, ale można go budować (dla mnie to plus). Od pierwszego użycia konsystencja była idealna do użycia i wcale nie zgęstniał super-szybko, po 2 miesiącach nadal dobrze malował. Ogólnie dawał tak śliczny efekt przy tak niewielkim nakładzie pracy, że z wielką chęcią do niego wrócę. Fajna szczoteczka, fajna konsystencja, fajny efekt. I fajna cena :)

Eyeliner Eveline Precise Brush 24h (zapomniałam umieścić na zdjęciu zbiorczym) to mój, jak dotąd, najlepszy eyeliner ever. Polubiliśmy się do tego stopnia, że mimo dłuuuugiej przerwy w regularnym malowaniu kresek, zaczęłam to znowu praktykować bo jest super łatwy w obsłudze! Muszę jednak przyznać, że nie miałam jeszcze polecanych eyelinerów typu Clinique/Kat von D, które być może są jeszcze lepsze, nie wiem, ale nie ukrywam, że jest mi trudno wydać tak dużą kwotę na produkt, który zazwyczaj szybko wysycha, a ja nie używam codziennie. Przy tak świetnej jakości, Eveline w pełni spełnia moje oczekiwania. Przede wszystkim, końcówka jest w formie pędzelka, to nie jest gąbeczka. Nie zapycha się zatem produktami pudrowymi z powieki. Nie wysycha przedwcześnie, ładnie maluje około dwa miesiące. Oczywiście nie jest to jakiś imponujący wynik, ale nie jest też zły. Fantastycznie, że sama końcówka jest dobrze nasączona, więc można nią tylko "musnąć" skórę robiąc bardzo cienką kreskę, nie trzeba dociskać, co zawsze kończyłoby się za grubo. Dobrze napigmentowany, nie trzeba poprawiać w tym samym miejscu. No i najważniejsze - trwały, mimo mojej tłustej cery! Co prawda zawsze malowałam kreskę na przypudrowanej/umalowanej powiece, ale nigdy mi się nie odbił i nie rozmazał. Jeśli już, to czasem wycierają mi się końcówki, ale to tylko gdy fizycznie przetrę oczy (zdarza mi się...), co jest totalnie naturalne. W zwykłej promocji można go dorwać za 12,99 zł, a w -55% będzie kosztował mniej niż 10 zł... Tylko błagam, nie pomylcie go z Art Scenic, to był dla mnie straszny bubel :(
Trwały, dobrze napigmentowany, łatwo się nim maluje nawet cienkie kreski, pędzelek zamiast gąbeczki, tani i łatwo dostępny. Ja jestem w pełni usatysfakcjonowana, a jedynym małym minusem może być błyszczące wykończenie kreski - nie zasycha do matu. Eveline, może by tak drugi "odcień" czerni? ;)

Stanowczo rozczarował mnie tusz Deborah Dream Look. Szczoteczka była zawsze oblepiona tuszem do granic możliwości (mimo obecności stopera), przez co stanowczo za dużo lądowało na rzęsach. Ocieranie nadmiaru o chusteczkę zajmowało stanowczo za dużo czasu (a ile tuszu zmarnowanego!), a mi się w takie rzeczy bawić nie chce. Zresztą nawet wtedy efekt nie był na tyle satysfakcjonujący, by był tego wart.

Oblepione rzęsy? Serio? Ja mam się bawić w wycieranie nadmiaru, równomierne rozprowadzanie i wyczesywanie? No chyba nie...
Bibułki matujące Eveline 8w1 również okazały się fatalne. Ja wiem, że bibułki z założenia są cienkie, ale te to już przesada, nigdy nie miałam cieńszych, niemal przezroczystych. Z tego powodu prawie nic nie chłoną (bo w co mają chłonąć), a ja po przyłożeniu bibułki... czuję potrzebę przyłożenia drugiej w to samo miejsce, bo pierwsza nie ściągnęła całego sebum. 5 sztuk na całą twarz to wersja super oszczędna, zwykle zużywałam więcej. Eveline ma dużo dobrych produktów, ale te bibułki im się nie udały :(
Ostatnim bublem w zestawieniu jest gąbeczka Loveblender. Nie tak miękka, jak bym chciała, niewygodny kształt i... trwałość na miesiąc za jedyne 55 zł. Podziękuję, na rynku jest mnóstwo dobrych gąbek w rozsądnej cenie. Więcej w podlinkowanej recenzji.
Sporo tego, ale w ciągu prawie pół roku trochę się uzbierało.
Znacie coś z tego zestawienia, podzielacie moją opinię?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz