Oczyszczanie twarzy to absolutna podstawa pielęgnacji. W tej kategorii jestem ostrożna i nie ma u mnie miejsca na przypadkowe produkty. Balsam czarszki przygarnęłam od Bogusi w kwietniu - był ledwie napoczęty, więc udało mi się z nim bardzo dobrze zaznajomić. Można powiedzieć, że zużyłam prawie cały słoiczek. Właśnie mi się kończy, więc postanowiłam napisać o nim kilka słów.
Wiem, że chwilę mnie tu nie było, ale było to spowodowane urlopem :) Po powrocie miałam też trochę spraw do załatwienia. W międzyczasie mój blog obchodził 7 urodziny, o czym wspominałam na Instagramie. Rany, kiedy to zleciało!
Wiem, że chwilę mnie tu nie było, ale było to spowodowane urlopem :) Po powrocie miałam też trochę spraw do załatwienia. W międzyczasie mój blog obchodził 7 urodziny, o czym wspominałam na Instagramie. Rany, kiedy to zleciało!
Balsam znajduje się w ciężkim słoiku z zakrętką, wykonanym z ciemnego szkła. Etykiety są bardzo trwałe, po kilku miesiącach ciągłego używania, przechowywania w wilgotnej łazience, wielokrotnego łapania tłustymi od balsamu dłońmi, nadal wyglądają świetnie. Cieszę się, że o to zadbano!
Ma specyficzną konsystencję - myślałam, że będzie zbity, twardy, a jest bardzo miękki, szpatułka łatwo nabiera produkt (jak masło w temperaturze pokojowej). Pomimo swojej stałej konsystencji, bardzo szybko zamienia się w postać oleju pod wpływem rozcierania w dłoniach. To świetnie, ponieważ nie ma mowy o tępym, zbitym maśle, ciągnącym skórę twarzy. Tego typu formuła wspaniale się sprawdzi do masażu (zapewni długi poślizg).

Zapachu niestety nie pochwalę, olej tamanu pachnie jak maggi/rosół i jest to jeden z tych zapachów, które uznaję wyłącznie na talerzu, zaś na twarzy mi przeszkadza. Byłam wobec niego na początku bardzo krytyczna, ale po zużyciu wody z czystka Make Me Bio (wybaczcie, że ciągle o niej wspominam, ale to dla mnie dobry punkt odniesienia - przełom, w którym przesunęła się moja granica tolerancji dla zapachów)... balsam czarszki przestał mi przeszkadzać. Nie przepadam, ale zniosę.
Balsam służy do mycia i demakijażu twarzy, jest przeznaczony przede wszystkim dla cer tłustych, borykających się z wypryskami, ze skłonnością do zapychania. Nie zaleca się używania go w okolicy oczu (z uwagi na zawartość olejków eterycznych oraz składników o działaniu antybakteryjnym) z powodu ryzyka podrażnienia. Wiem, że niektórzy stosują i nic im się nie dzieje, ale ja nie ryzykuję :). Możliwe, że w tym zakresie sprawdziłaby się wersja ultradelikatna - nie wypowiem się, bo nie miałam :)
Używam go w ten sposób, że wykonuję demakijaż twarzy (zwykle płynem micelarnym), nabieram balsam szpatułką, rozcieram w dłoniach, masuję nim twarz, po czym biorę bawełniany ręczniczek/ściereczkę muślinową, moczę w ciepłej wodzie i ściągam warstwę, starając się jak najmniej pocierać/pociągać skórę. Zawsze płuczę ściereczkę i wykonuję czynność ponownie. Materiały, które są lekko chropowate (np. bawełniany ręcznik po kilku praniach, ściereczka muślinowa) ściągają balsam błyskawicznie i bezproblemowo, ale materiały miękkie i gładkie (np. ściereczka Resibo) ślizgają się po nim i nie bardzo chcą zbierać produkt. Balsam nie zmywa się samą wodą, ponieważ nie posiada emulgatorów. Wiem, że Emilia bardzo lubi zmywać balsam żelem tymiankowym z Sylveco. Teoretycznie balsam czarszki nadaje się do demakijażu, ale ja chciałabym w pełni wykorzystać jego potencjał oczyszczający, w związku z czym najpierw zmywam makijaż, a dopiero później balsam. Nie chciałabym rozmazywać sobie całodniowego brudu po twarzy ;).
Balsam czarszki to dla mnie ostatni etap oczyszczania (potem tonik, serum, krem), nie domywam go jeszcze kolejnym myjadłem, ponieważ nie chcę mu ujmować właściwości, a i tak używam go na wstępnie oczyszczoną skórę. Na początku bałam się, czy tak ciężki produkt ściągnięty samą mokrą ściereczką, mnie nie zapcha. Szczerze - obawiałam się tego bardzo ;). Ale na szczęście nic takiego nie nastąpiło mimo długiego i regularnego stosowania (od kwietnia!), ba, mój stan skóry polepszył się tak znacząco, że gorszy stan odnotowałam dopiero po przerwie w stosowaniu! :) Po ściągnięciu ściereczką, balsam pozostawia na twarzy bardzo delikatny, nietłusty film, przyjemny. Zdarzyło mi się kilka razy zostawić tak skórę (bez toniku, kremu) i nie odnotowałam żadnych przesuszeń - wydawał się pielęgnować sam z siebie.
No i właśnie - jakie nastąpiły efekty? Przede wszystkim czystsza cera i lekko zwężone pory, mniej wyprysków (co ucieszyło mnie najbardziej). Cera była pięknie uspokojona - łagodnie oczyszczona i wypielęgnowana jednocześnie, miękka w dotyku. Liczyłam też na zmniejszenie wydzielania sebum, ale to akurat nie nastąpiło.

Mimo wszystko, jestem strasznie rozdarta wewnętrznie. Z jednej strony uwielbiam jego działanie i uważam, że to diabelnie dobry produkt. Z drugiej strony, ma kilka cech, które mnie drażnią:
- Ciężki, szklany słoik to dla mnie strasznie niewygodne rozwiązanie, nigdy nie mam gdzie odłożyć nakrętki, boję się, że wyślizgnie mi się z dłoni, zawsze muszę mieć szpatułkę pod ręką. ALE w przypadku tej formuły to najlepsza możliwa opcja, a ciemne szkło i trwała etykieta bardzo na plus.
- Zapach oleju tamanu stanowczo nie jest dla mnie przyjemny. ALE olej ten ma wspaniałe właściwości dla cery tłustej, więc jego obecność jest plusem... ;)
- Brak emulgatora sprawia, że balsam ciężko się spłukuje - trzeba go ściągnąć mokrą ściereczką lub zmyć czymś pieniącym, niestety nie przepadam za tym, zawsze preferuję produkty z emulgatorem :( Wieczorna pielęgnacja niestety zajmuje z nim więcej czasu niż zwykle.
- Balsamu nie powinno się używać do demakijażu oczu, więc trzeba mieć osobne produkty. ALE jest to spowodowane obecnością bardzo pożądanych składników dla twarzy ;) Mimo wszystko, najbardziej cenię olejki myjące (z emulgatorem :P), którymi mogę oczyścić całą twarz, z oczami włącznie.
Są to dla mnie wady istotne, ale jednocześnie tak przemyślany, świetny skład (m.in. olej laurowy, olej tamanu, olej z czarnuszki, olejek z drzewa herbacianego, olejek eukaliptusowy - to jak raj dla cery problematycznej) i idące z nim w parze działanie, wiele wynagradzają ;). Więc z jednej strony jest to produkt doskonały w tym, jaki ma być, ale z drugiej strony trochę upierdliwy dla leniwców lubiących ładne zapachy i wygodę użycia bo zmywanie trwa i trwa. Coś za coś.
Balsam kosztuje 60 zł na stronie czarszki, mogę jedynie zapewnić, że jest ogromnie wydajny, używałam go od kwietnia aż do teraz - września (a moje przygarnięte opakowanie było już napoczęte). Z całą pewnością na uwagę zasługuje też sam opis produktu, który warto przeczytać - Paulina nie obiecuje cudów na kiju, tylko to, co faktycznie balsam może zdziałać. Bardzo mi się podoba taka szczerość i rzetelność w opisach producenta.
Balsam kosztuje 60 zł na stronie czarszki, mogę jedynie zapewnić, że jest ogromnie wydajny, używałam go od kwietnia aż do teraz - września (a moje przygarnięte opakowanie było już napoczęte). Z całą pewnością na uwagę zasługuje też sam opis produktu, który warto przeczytać - Paulina nie obiecuje cudów na kiju, tylko to, co faktycznie balsam może zdziałać. Bardzo mi się podoba taka szczerość i rzetelność w opisach producenta.
Szczerze mówiąc - nie jestem w stanie powiedzieć, czy go polecam, czy nie. I w chwili obecnej nie wiem, czy do niego wrócę, ponieważ trochę mnie zmęczył. Zresztą sama Bogusia oddała mi go, ponieważ ją denerwował właśnie stosowaniem i koniecznością dodatkowego mycia. Będzie wiele osób zachwyconych jego działaniem, ale część z pewnością się rozczaruje upierdliwością stosowania. Za i przeciw już znacie :)
Znacie balsam czarszki? Koniecznie dajcie znać, czy nasze spostrzeżenia się pokrywają :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz