W ostatnim czasie wpadło w moje ręce całkiem sporo nowości, ale niestety całkiem spora część z nich mnie rozczarowała. W związku z tym, w tym miesiącu zaprezentuję aż 5 rozczarowań, niestety.
Ulubieńcy maja
Ostatnio jakoś prawie nic mnie nie zachwyciło - większość produktów okazała się albo zwyczajna, albo słaba.
Ale podkład mineralny Lily Lolo trafia do ulubieńców z czystym sumieniem! Zachwyciła mnie jego lekkość, długość trzymania matu i trwałość na mojej przetłuszczającej się skórze. Używałam go ostatnio na każde wyjście w te upalne dni (moim największym ulubieńcem jest Lumene Matte, ale jest to raczej ciężki podkład, więc podczas upałów go sobie odpuściłam ;)) i ani razu mnie nie zawiódł. Obecnie chyba mój ulubiony podkład mineralny! Nie jest tak do końca bez wad, ale i tak jest świetny. Pełną recenzję przeczytacie tutaj: Lily Lolo - podkład mineralny, krem BB, puder Flawless Matte, pędzel Super Kabuki {recenzja}, zaś swatche znajdziecie tutaj: Lily Lolo - podkłady, pudry, korektory, róże, bronzery, rozświetlacze {swatche}.
Z kolei pędzel Lily Lolo Super Kabuki jest tak świetnym kabuki, że również nie mogło go tu zabraknąć. Uwielbiam go za kształt (prawdziwa kula), wielkość (z którą idzie w parze szybkość aplikacji), gęstość i miękkość. Świetny do minerałów, świetny do pudru. Mój pierwszy egzemplarz mam już ponad 3 lata i trzyma się świetnie, więc to bardzo dobra inwestycja.
Rozczarowania maja
RSS Professional Cosmetics Beauty Cleaner
Jak by to powiedzieć... producent powinien płacić ludziom, żeby chcieli tego używać. Serio. Jeden z moich największych bubli ever, produkt o jakości poniżej jakiejkolwiek krytyki. Buteleczka płynu do mycia pędzli kosztuje 50 zł i nawet gdyby był to produkt skuteczny, nadal byłoby to sporo. A jest beznadziejny, więc cena kompletnie nie jest uzasadniona. Jeżeli producent: a) na froncie opakowania pisze "znakomity produkt do czyszczenia i dezynfekcji", b) tworzy pseudo-profesjonalno-luksusowe opakowanie, które się przeokropnie rysuje, c) zamiast składu pisze "produkt nie jest sklasyfikowany jako niebezpieczny" (?!?!?!), to wiedz, że coś jest nie tak.
Jest to żel, który w kontakcie z wodą zamienia się w oleistą emulsję. W moim przypadku z zabrudzeniami na pędzlach/gąbkach radził sobie nieźle. Jest koszmarnie niewydajny, ani trochę się nie pieni, tylko zmienia w jakby białe mleczko, więc nawet się nie zorientowałam, jak zużyłam (przygarnęłam od Justyny i w butelce było jeszcze sporo). Podczas mycia wydaje się, że jest wszystko ok, ale po wyschnięciu okazuje się, że... nie wypłukuje się z pędzli! Wszystkie były tłuste i mogłam dosłownie formować włosie jak chciałam. Za pierwszym razem pomyślałam sobie, że może źle wypłukałam, ale za drugim razem przyłożyłam się do tego z dużą dokładnością i... to samo! Wszystkie pędzle musiałam ZNOWU myć, ale czymś innym. Za każdym razem. Nie, nie i jeszcze raz nie.

AVON True, Ultra Volume tusz do rzęs
Nie jest to może jakiś bubel, ale tusz jest po prostu kiepski i trochę go męczę. Gigantyczna szczota (którą łatwo się ubrudzić) obklejająca rzęsy i tworząca mega chaotyczny efekt. Ja od tuszu oczekuję ładnego rozdzielenia, a nie chaosu na rzęsach - są posklejane, powywijane każda w inną stronę, z grudkami.
Zdaję sobie sprawę, że zdjęcie poniżej nie wygląda wcale tak źle, ale weźcie pod uwagę, że wtedy moje rzęsy były po liftingu i wyglądały obłędnie, a AVON nawet wtedy się nie sprawdził. Efekt po liftingu i z innym tuszem zobaczycie tutaj: ulubieńcy kwietnia. Teraz to już w ogóle jest dużo gorzej, gdy moje rzęsy są proste i niesforne, efekt jest tak zły, że leży i nie mam ochoty po niego sięgać i wyjść tak do ludzi.
Delia, Eyebrow Creator, Eyebrow Gel Corrector 4in1
Ten żel do brwi przygarnęłam od pirelki :) Niestety jest bardzo wodnisty (szczoteczka aż chlapie przy wyciąganiu), słabo napigmentowany i po zastygnięciu nie trzyma włosków w ryzach, nadal są miękkie. Tak w sumie to nie robi prawie nic ;) Stanowczo wolę Essence make me brow lub L'Oreal Brow Artist Plumper.
przed / po

Marion, czarna maska peel-off z aktywnym węglem
Tę maskę chwaliła Monika, że lepsza od plastrów i innych takich masek. Niestety u mnie się nie sprawdziła. Długo wysychała, ale liczyłam się z tym, podobnie było z Pilaten. Schodziła ciężko i z pewnością nie było to doznanie przyjemne (ale do wytrzymania jak najbardziej), wyciągnęła bardzo niewiele, a otworzyłam pory przed aplikacją (gorący ręcznik). Moja twarz była zaczerwieniona i taka... rozpalona, rozdrażniona. Całe szczęście, że nie kupiłam tubki, bo efekt nijaki, a przyjemność żadna.
Efektima, peelingi do ciała
Peelingi Efektima dostałam podczas Meet Beauty. W sumie wrzuciłam je do kartonu "do oddania" bo ja i pielęgnacja ciała mamy ze sobą na pieńku. Ale później przeczytałam kilka zachwytów na blogach, więc dałam im szansę. Dla mnie są strasznie słabe i jestem ciekawa skąd te pozytywy - czy to ja mam wymagania z kosmosu, czy serio ludzie za trzy miniaturki peelingów zrobią wszystko.
W zasadzie na temat każdego z nich mogłabym napisać to samo - dużo kremu, mało drobinek. Ścieranie na poziomie baaaaardzo mizernym, można się tymi peelingami co najwyżej pogłaskać. Każdy z nich miał przyjemny zapach. Wcale nie są super tanie bo kosztują 20 zł w Rossmannie, skład nie robi żadnego wrażenia. Peeling za 20 zł, który masuje, a nie ściera, to chyba kiepski deal.
Całkiem sporo narzekań, jak na jeden wpis, ale należało im się ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz