Jestem zaskoczona, ile w lutym wskoczyło zużyć :) Ale to dobrze, ostatnio zaczynam dochodzić do ładu z ilością zapasów - będzie tylko lepiej :)
Farba do włosów Joanna, Multi Cream, Orzechowy brąz
Od długiego czasu farbowałam tylko odrosty, ostatnio odświeżałam kolor na długości jakoś w maju/czerwcu 2017 (!), więc postanowiłam, że już czas. Jak zawsze ta sama farba - jestem z niej bardzo zadowolona i nie zmieniam na inną (czasem tylko wybieram inny odcień) - jest trwała i nie niszczy aż tak włosów.
Odżywka do włosów Garnier Goodbye Damage
Kiedyś moja ukochana odżywka, zużyłam kilkanaście opakowań, obecnie moje włosy nie reagują tak dobrze, jak kiedyś (po prostu ok, a kiedyś zachwycająco), więc potrzebuję przerwy od tej wersji. Piękny, owocowy zapach. Na pewno do niej wrócę w przyszłości.
Odżywka do włosów Garnier Wahre Schatze Kokoswasser&Aloe Vera
Niedostępna w Polsce, podarowała mi ją hellojza (:*). Nie unikam silikonów w odżywkach i byłam ciekawa, jak taka propozycja się sprawdzi na moich włosach - było świetnie. Włosy miękkie, błyszczące, łatwo się rozczesywały. Jedynie wydajność troszkę rozczarowuje - ledwie zaczęłam, a już skończyłam :( Ale te rzadsze Garniery tak już po prostu mają :) Niemniej jednak zużyłam z przyjemnością!
Dove, żel pod prysznic słodka śmietanka i piwonia
To jeden z najlepszych dowodów na to, że nie warto robić zbyt dużych zapasów. Żel po otwarciu okazał się... zepsuty! I choć w tym przypadku raczej nie zaszkodził mu zbyt długi czas oczekiwania (wcale nie był jakiś stary...), to bardziej nieprawidłowe przechowywanie - w łazience, ciepło, zimno, ciepło, zimno, wilgotno. Może ktoś już go otworzył w drogerii wcześniej, nie wiem. Pachniał bardzo nieprzyjemnie i miał dziwny kolor, musiałam wylać. W takich chwilach jest mi strasznie przykro.
Avon, żel pod prysznic z olejem kokosowym
Pachniał przyjemnie, kokosowo, dobrze się pienił, nie wysuszał, nie pielęgnował. Po prostu przyjemny żel pod prysznic :)
Peeling kawowy Body Boom Original
Miniaturowa saszetka otrzymana od Izy. Efekty po peelingach Body Boom są po prostu zniewalające - świetnie złuszczają, a przy tym znakomicie nawilżają i lekko natłuszczają. Za każdym razem mam ochotę się głaskać po skórze mięciutkiej jak u bobaska :P Te peelingi są zdecydowanie warte polecenia choć nie ukrywam, że ich cena trochę powala. Szczególnie, że podobny peeling można łatwo zrobić samemu.
Farmona, Tutti Frutti, peeling jeżyna i malina
To bardziej żel z drobinkami/scrub do ciała niż faktycznie peeling. Zastępowałam nim żel pod prysznic raz na kilka dni (detergenty to on ma ;)). Nie ściera jakoś super mocno, ale odczuwalnie. Pachnie przyjemnie, owocami leśnymi, ale niezbyt naturalnie. Mam jeszcze dwa peelingi z tej serii, ale po zużyciu nie kupię ich ponownie z powodu plastikowych drobinek. Jest tyle peelingów z naturalnymi drobinkami ściernymi, że nie warto zatruwać środowiska bo to dla mnie żadne wyrzeczenie wybrać coś innego lub użyć rękawicy Kessa.
Lactacyd, Precious Oil, delikatny olejek do higieny intymnej
Pisałam o nim TUTAJ, zużyłam z przyjemnością, mam jeszcze drugie opakowanie i jest już w użyciu. Nie wiem, czy do niego wrócę bo jest dość drogi, co nie zmienia faktu, że go lubiłam ;)
Vichy, antyperspirant przeciw nadmiernej potliwości
Czyli "zielona kulka Vichy" :). Byłam bardzo zadowolona, o czym pisałam TUTAJ. Dawała mi pełną ochronę przez cały dzień, jedynie ciut męski zapach mógłby przeszkadzać. Teraz mam Uriage i również jestem zadowolona, ale może kiedyś wrócę do Vichy.
Floslek, masło do ciała liczi arbuz
TEN zapach! *o* Piękny, arbuzowy z nutką czegoś innego, owocowego (może to liczi? nie wiem jak pachnie ;)). Właściwości pielęgnacyjne ok, masło dobrze odżywiało skórę, choć bez zachwytów bo krótkotrwale. Ogólnie nie wrócę, ale zużyłam z przyjemnością z powodu zapachu ;)
EOS, ogórkowy krem do rąk
Tubka 44 ml idealna do torebki (poza tym, że strasznie ciężko się otwiera), krem pachnie przepięknie ogórkiem, wchłania się błyskawicznie więc do pracy biurowej jak znalazł, ma świetny skład. Ale jest bardzo lekki, nie poradzi sobie z większymi przesuszeniami. A cena 15-25 zł jest absurdalna jak za taką małą tubeczkę. W dodatku jest niestety mało wydajny. Na razie nie planuję powrotu. Recenzja TUTAJ.
Woda termalna Vichy
Wydawała się koić i nawilżać lepiej od Uriage, ma też lepszy atomizer (mgiełka faktycznie jest delikatna). Ale niestety wymaga osuszania (nie jest izotoniczna).
Bielenda, kojąca woda różana
Traktowałam ją jak płyn micelarny - dobrze zmywa makijaż niewodoodporny i odświeża skórę, nie piecze w oczy. Jedynie co, to skończyła mi się jakoś zadziwiająco szybko ;). Zapach BARDZO przyjemny - to taka spokojna, subtelna, kojąca róża. Mało który zapach różany mi pasuje, a tutaj bardzo mi się podobał.
Nivea, pielęgnujący dwufazowy płyn do demakijażu oczu
Świetna dwufaza! Nie pozostawia mgły na oczach, świetnie radzi sobie z makijażem, nie piecze (choć wiem, że niektórych podrażnia, więc to zależy jak wrażliwe macie oczy - u mnie nic się nie działo). Byłam bardzo zadowolona z zawartości, ale nieco mniej z irytującej nakrętki (wolałabym zatrzask). Niemniej jednak jest to rozwiązanie szczelne na wyjazd.
Naobay, Extra Rich Cream Nourishing
Krem z Shinybox, ale gdzieś mi wcięło jego górną część. Wrzucałam dół i górę razem i nie ma :D Świetnie odżywiał skórę, rano była miękka i uspokojona. Nieco przeszkadzał mi kadzidlany, orientalny zapach (jak w sklepach indyjskich), który był bardzo intensywny i męczący, szczególnie na noc. Krem kosztuje "tylko" 210 zł więc do niego nie wrócę, ale ogólnie go lubiłam. Ma certyfikat ECOCERT, a 98,85% składników jest pochodzenia naturalnego.
MAC, płyn do demakijażu
W sumie to nawet nie wiem, co mam o nim powiedzieć. Dostałam miniaturkę od Ingi, ale to tak mała miniaturka, że ledwie wystarczyła na dwa razy :D Dał radę zmyć niewodoodporny makijaż, w sumie bez problemu i to tyle. Nie czuję się porażona cudownością, ale też w żaden sposób mnie płyn nie rozczarował.
Biocosmetics, kwas migdałowy+kojowy 40% pH 1.9
Uwielbiam go za to, że jest w 100% gotowy. Stężenie 40% było dla mojej skóry odpowiednie - na początku rozcieńczałam by uzyskać mniejsze (dla ostrożności), ale z czasem okazało się, że zupełnie spokojnie mogę używać 40%. To coś niesamowitego, że odkręcasz korek, aplikujesz na skórę i gotowe :D Dla kogoś, kto zawsze robił kwasy samodzielnie, to gigantyczne ułatwienie - więcej czasu zajmuje samo wyciągnięcie wszystkich pierdół (szklany kieliszek, bagietki, łyżeczki miarowe, waga jubilerska), ich zdezynfekowanie, dokładne umycie rąk i takie tam. A później odmierzanie, mieszanie, niekiedy rozpuszczanie w kąpieli wodnej (kryształki kwasu migdałowego) itd. Masakra, nie znoszę tego. A tu ciach, odkręcam koreczek i na czystą skórę, bajka :D Szkoda tylko, że kilkanaście peelingów w serii (ok. 1 raz w tygodniu) nie przyniosło żadnych szczególnych rezultatów. Ok, skóra wygląda ładniej, jest czystsza, jaśniejsza, ale starsze przebarwienia ani drgnęły, myślę że będę potrzebowała większego kalibru, ale to już nie w tym roku. Nie wiem, czy w ogóle jakikolwiek kwas może mi pomóc, bo kwaszę się już kilka lat i na razie zachwytów nad żadnym kwasem brak (czysty migdał, migdał+kojowy, gotowe płynne mieszanki AHA, kwas glikolowy, kwas mlekowy, obecnie kwas azelainowy na propanediolu). Moje blizny są głębokie i utrwalone i czuję w kościach, że tylko laser może mi pomóc, a też pewności brak.
Biocosmetics, neutralizator do kwasów
Taki neutralizator można bez problemu zrobić samemu mieszając wodę z wodorowęglanem sodu (soda oczyszczona), ale leniwa Basia kupiła sobie gotowca ;). Kosztuje mniej niż 10 zł, skutecznie neutralizuje kwas, zawiera też glicerynę, pantenol, hialuronian sodu i alantoinę więc dodatkowo łagodzi. Wystarczył na dłużej, niż się spodziewałam, więc nie żałuję zakupu.
ZróbSobieKrem, hydrolat miętowy
Byłam zaskoczona, bo wcale nie pachnie przyjemnie, miętowo, raczej jak jakieś zielsko :D Roślinnie, ale raczej niezachwycająco. Zużyłam do glinkowych maseczek. Pewnie ma świetne działanie, ale jeśli ktoś oczekuje przyjemnego, miętowego, odświeżającego zapachu, to z pewnością się rozczaruje.
Biochemia Urody, pomarańczowy olejek myjący
Odlewka od Pauliny. Prześwietny olejek myjący - doskonale zmywa makijaż z twarzy i oczu, nie pozostawia mgły, znakomicie się spłukuje nie pozostawiając tłustej warstwy. Można też nim łagodnie myć buzię. Pachniał baaaaardzo przyjemnie - pomarańczowo, ale bardzo delikatnie i łagodnie. Na pewno kupię i ogromnie polecam!
Sylveco, peeling wygładzający
Odlewka od Ani. Niestety wylądował w rozczarowaniach lutego, cieszę się, że już go zużyłam :D A Ani jestem wdzięczna, bo gdybym go kupiła, męczyłabym go bardzo na siłę.
Marokosklep, glinka rhassoul w płytkach
Najlepszy przykład tego, że nie wolno się bezpodstawnie uprzedzać. Glinka w płytkach przeleżała w mojej szufladzie ładnych kilka miesięcy bo przerażała mnie jej forma. Jakieś twarde płytki, nie chce mi się tego rozdrabniać, będę musiała kombinować z moździerzem, nieee to nie dla mnie. Taaa :D Okazało się, że wystarczy wsypać płytki do miseczki, zalać wodą i poczekać 20-30 minut, samo zmięknie i zrobi się papka. Na co mi były te obawy? :) Sama glinka świetnie oczyściła skórę i pozostawiła ją niepodrażnioną.
ZróbSobieKrem, glinka biała
Fajna, łagodna glinka, świetna nawet przy uwrażliwionej skórze. Mieszałam z hydrolatem, olejem i takimi gotowymi kapsułkami-rybkami bo mam na zbyciu :)
ZróbSobieKrem, glinka żółta
Szczerze - po pierwszym użyciu nie widziałam żadnej różnicy pomiędzy żółtą, a np. białą :) Też była łagodna, przyjemnie oczyszczająca. Musiałabym poużywać dłużej, by wskazać jakieś różnice.
Kompresowane bawełniane maseczki w tabletce z AliExpress
Kupione na AliExpress za bardzo niewielkie pieniądze (o tu), bardzo polecam. Tanie, a po zmoczeniu (nasączeniu tonikiem, hydrolatem, wodą mineralną) świetnie trzymają wilgoć na glince, nie trzeba jej spryskiwać bo nawet po 15 minutach nadal jest wilgotna pod płachtą. Właśnie w ten sposób zużyłam je w tym miesiącu, choć czasem zdarza mi się je nasączyć fajnym tonikiem i zrobić sobie DIY maskę w płachcie. Jedynie muszę je sobie lekko przyciąć przy oczach i przy nosie - wtedy lepiej przylegają do skóry.
Bielenda, maseczka peel off kokos&aloes
Jestem zaskoczona, jak dobrze sprawdzają się u mnie maseczki peel-off Bielendy. Wersją z zieloną herbatą byłam zachwycona, a kokos i aloes również się u mnie sprawdziła. Po zdjęciu skóra jest miękka w dotyku i bardzo gładka. Świetna opcja przed większym wyjściem. Ściąga się łatwo, w całości, zastyga całkowicie, choć czekałam "na oko", nie stosowałam się super mocno do zaleceń.
Chic Chiq, de la Mer
Sprawdziła się znakomicie w "trudnym dniu" - po całkowicie bezsennej, nieprzespanej nocy. Więc w sumie chodziłam 2 dni bez snu, coś strasznego, nie polecam. Moja skóra też to wyraźnie odczuła - była zaczerwieniona, a po kawitacji tak rozdrażniona (jak nigdy!), że już absolutnie nie robiłam kwasu, który zaplanowałam na ten dzień. Postanowiłam wyciągnąć zachwalane Chic Chiq i maseczka świetnie dała sobie radę <3. Saszetka wystarczyła na jedno użycie, pachnie odprężająco herbatą, radzę się pospieszyć z nakładaniem bo dość szybko zastyga, szczególnie jeśli zrobimy ciut za gęstą papkę :). To maseczka algowa, ale nie ściąga się w jednym kawałku, raczej w takich większych, lekko wilgotnych płatach. Skóra po ściągnięciu była wyraźnie uspokojona, ładniejsza i nawilżona. Tego jej było trzeba, taka odżywcza bomba!
Lorigine, Be Perfect, HD Mineral Powder, translucentny puder utrwalająco-matujący
Piękne opakowanie, wygląda bardzo luksusowo. Wieczko jest lustrzane i na zdjęciu odbiło się w nim tło Printea. Niestety tak jak piękne, tak samo niepraktyczne. Ogromna ilość całkiem sporych dziurek w połączeniu z bardzo miałkim i suchym pudrem powoduje wręcz wylewanie się pudru przez dziurki strumieniem ciągłym, jak w klepsydrze. Nie ma żadnego zasuwanego czy zamykanego sitka, więc transport nie wchodzi w grę, trzeba pozaklejać lub poupychać puszek (ale takiego gigantycznego nie mam, a producent nie dołącza). Gdyby puder był odrobinę bardziej wilgotny i zbijający się w grudki, może jakoś by się blokował na tych dziurkach, a tak to po przechyleniu dosłownie "wypływa", jakkolwiek brzmi to określenie przy tak suchej formule. Musiałam zakleić jakieś 85% dziurek taśmą, a i tak wysypywałam zwykle za dużo. Puder jest biały i baaaaaardzo drobno zmielony. Wygładza skórę, owszem, ale nie jest lekki, jak np. wyraźnie upiększająca Laura Mercier. Lorigine osadza się na skórze, podkreśla wszystkie włoski, nierówności, suche skórki, a do tego pozostawia taką białą poświatę na skosach skóry - czyli np. skrzydełka nosa, policzki. Nie jest też w pełni mineralny. U mnie właściwości matujące były całkiem niezłe! Ale niestety to, jak wyglądał ten puder na skórze, jest dalekie od HD i z całą pewnością nie chciałabym, żeby ktoś mnie oglądał z bliska ;). Na dodatek, w moim opakowaniu z czasem zauważyłam jakieś czarne kropki - w przypadku podkładu mineralnego byłoby to uzasadnione (mógłby to być źle roztarty pigment z pechowej partii produkcyjnej), ale w przypadku białego pudru? Co ciekawe, u koleżanki też tak było, więc to nie jest kwestia pojedynczego egzemplarza. Ostatecznie zużyłam go do pudrowania skóry głowy zamiast suchego szamponu. Niestety w moim odczuciu nie jest wart swojej ceny (79,99 zł/10 g w Rossmannie).
Tusze Lorigine: Ultra Volume oraz Twisted Long&Volume
Tusze okazały się być bardzo mokre. Niestety nawet po miesiącu od otwarcia były niewiele gęstsze od "nowości". Szczoteczki nabierają produktu stanowczo za dużo i za każdym razem musiałam wycierać nadmiar w chusteczkę, bo w przeciwnym razie kończyłam z posklejanymi, obklejonymi rzęsami. Ostatecznie tak długo czekałam na zgęstnienie, że... w pewnym momencie zaczęły się strasznie grudkować i... i tak musiałam je wyrzucić. Ciągle sięgałam po jakieś inne "bo dziś muszę wyglądać dobrze i nie chcę mieć posklejanych rzęs". Z pewnością nie były to moje pewniaki :(
Wersja Ultra Volume (po lewej) ładnie rozdziela i lekko wydłuża (pod warunkiem zebrania nadmiaru bo jak widać szczoteczka jest obklejona do granic możliwości), ale nie podkręca ani trochę. Więc moje proste rzęsy były jeszcze dłuższe i rozdzielone, ale sterczące zabawnie naprzód :D. Z kolei wersja Twisted Long&Volume ma przegenialną szczoteczkę, którą planuję sobie zostawić i umyć do rozczesywania. Świetnie wjeżdża pomiędzy rzęsy, dosłownie czuć, jak je czesze, a formuła dodatkowo wywija rzęsy w górę i podkręca na wiele godzin. Ale podobnie - musiałam zawsze zbierać nadmiar bo w przeciwnym razie były zbyt posklejane. Wersją podkręcającą udawało mi się osiągnąć fenomenalny efekt, ale pod warunkiem otarcia w chusteczkę.
![]() |
Ultra Volume, Twisted Long&Volume |
Isana, olejek pod prysznic
Niezastąpiony do mycia gąbeczek do makijażu w pierwszym etapie (Jak myć gąbki do makijażu?). Tani i dobry.
Gąbeczki do demakijażu Calypso
Świetne do zmywania maseczek z glinki i peelingu (10 gadżetów kosmetycznych)Waciki Isana Bio
Lepsze od zwykłych bo bardziej miękkie i przyjemne dla oczu, są też grubsze i wydajniejsze. Niebielone chlorem. Niestety kosztują mniej więcej tyle samo, a jest ich tylko 60 sztuk :(For Your Beauty, przyrząd do czyszczenia szczotek
Nie zrozumiem jego fenomenu. Owszem, czyści szczotki z włosów, ALE te ząbki są totalnie sztywne, nieelastyczne (myślałam, że będą się chociaż trochę rozkładać na boki, dopasowywać) i przez to wjeżdżają w szczotkę jak czołg. I jak widzę, w jaki sposób szarpią ząbki Tangle Teezera (lub innej szczotki), o które przecież bardzo dbam i staram się być delikatna, to mi po prostu serce pęka. W dodatku ten przyrząd jest bardzo ostry i rysuje szczotkę. Wolę sobie wykałaczką wjechać co któryś rządek i delikatnie podnieść włosy do góry. Owszem, jest to bardziej czasochłonne, ale delikatniejsze od tego przyrządu. Wywaliłam w cholerę...
Tyle ubyło w lutym :)
Jak tam Wasze zużycia? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz