Rzadko się zdarza, bym na temat tego samego bubla pisała kilkakrotnie na blogu. Zwykle wystarczy wzmianka w rozczarowaniach miesiąca i do widzenia. Ale na temat Medispirantu wspomniałam już w kosmetycznych rozczarowaniach, rozczarowaniach roku, zużyciach stycznia i, zupełnie szczerze, nadal odczuwam potrzebę poświęcenia mu osobnego wpisu na wypadek, gdyby ktoś szukał jego recenzji. Powiem wprost - tak mi dziad zaszedł za skórę, że zasłużył sobie na to.
Z nadpotliwością dłoni i stóp borykam się w sumie od zawsze. Co ciekawe - problem ten nie dotyczy żadnego innego obszaru mojego ciała. Nie jest to nadpotliwość ogólna, a na co dzień wystarczają mi zupełnie zwyczajne antyperspiranty, by czuć się komfortowo. Tylko dłonie i stopy - w dodatku zawsze zimne. Mało komfortowe, gdy trzeba się z kimś przywitać poprzez uścisk dłoni, więc fajnie byłoby to zredukować ;).
Medispirant znajduje się w typowo aptecznej tubce z zakrętką. Ma formułę bezbarwnego i bezzapachowego żelu, więc wydawałoby się, że super.
Ale problem numer jeden - on się nie wchłania w 100%. Częściowo tak, ale i tak pozostaje wyczuwalna, lepka warstwa. Na stopach mi to nie przeszkadzało (śpię w skarpetkach bo mi zimno ;)), ale z dłońmi miałam w łóżku niezłą gimnastykę, by niczego nie dotknąć i trzymać je wewnętrzną stroną do góry. Pomimo moich starań, i tak budziłam się rano z masą poprzyklejanych niteczek w kolorze zależnym od aktualnej piżamy lub pościeli. Czyli po zaśnięciu i tak wszystko nim obkleiłam ;).
Producent zaleca, by przez pierwsze 2-5 dni używać go codziennie na noc (do uzyskania pożądanego efektu), a później już 1-2 razy w tygodniu lub zgodnie z potrzebą.
Problem numer dwa: pożądany efekt nie nastąpił ani po 2, ani po 5, ani nawet po 10 dniach codziennego stosowania. Dłonie i stopy NADAL mocno się pociły, choć nie jest tak, że nic się nie zmieniło, bo zmieniło się nawet na gorsze. Czułam jakby nieprzepuszczalną warstwę na skórze, blokadę. Tak, jakby moja skóra się dusiła - specyficzne uczucie, które ciężko opisać słowami, jeśli się tego nie poczuło. Tak, jakby chciała się spocić, ale nie mogła, a mimo to się pociła (gdzie logika?) :D
Problem numer trzy: tak długotrwałe stosowanie preparatu spowodowało ekstremalne przesuszenie skóry. Była tak szorstka i ściągnięta, jak jeszcze nigdy dotąd. Skóra między kostkami cierpiała potrójnie (co i tak w okresie grzewczym zawsze mi doskwiera), a wewnętrzna część dłoni zrobiła się szorstka jak tarka. Gdy odwiedziłam rodziców, pogłaskałam mamę po plecach. Uwierzycie, że czułam, jak dłoń haczy mi o materiał bluzki? Ok, moja wina, stosowałam za długo. Ale stosowałabym krócej, gdyby ten żel DZIAŁAŁ.
(nadruk jest lekko niewyraźny - także w rzeczywistości)
Niestety, ale ten produkt jest dla mnie bublem najgorszej kategorii. Nie dość, że nie pomaga (skóra jak się pociła, tak się poci nadal), to jeszcze szkodzi (wysusza na potęgę) i jest nieprzyjemny w stosowaniu (skóra się dusi, wszystko się lepi do dłoni bo nie chce się wchłonąć). I z tych właśnie powodów piszę o nim po raz kolejny i postanowiłam poświęcić mu osobny wpis. Nie polecam.
Robiłam do niego dwa podejścia - w okolicach czerwca/lipca - efekt zerowy. Odłożyłam na półkę i udawałam, że go nie widzę. Spróbowałam ponownie w styczniu - efekt zerowy (lub gorzej), żegnamy się. Pociesza mnie jedynie, że nie kosztował wiele (około 11 zł/50 ml).
Od ponad miesiąca mam w użyciu bloker Ziaja i odnoszę wrażenie, że jest znacznie lepiej. Może nie zupełnie dobrze, ale lepiej. A jest o wiele przyjemniejszy w użyciu, wchłania się do sucha.
A może coś innego wybitnie zaszło Wam za skórę w ostatnim czasie? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz