Urządzenie do domowego peelingu kawitacyjnego chodziło za mną od bardzo dawna (kilku lat!). Od jakiegoś czasu mam okazję go używać, więc chciałabym się z Wami podzielić moimi wrażeniami :) Z góry zaznaczę, że ten wpis nie stanowi instrukcji prawidłowego przeprowadzania peelingu kawitacyjnego - będą to po prostu moje odczucia ze stosowania.
Moje urządzenie pochodzi ze sklepu marki Beauty Limited (oficjalny dystrybutor) i jest to model SN-305. Znajdziecie je dokładnie pod TYM linkiem. Od nowości znajduje się w bardzo ładnym pudełku z miękką różową wyściółką, które z pewnością sprawdzi się na prezent ;). W zestawie znajduje się również ładowarka z kablem micro USB oraz instrukcja obsługi. Urządzenie jest wielofunkcyjne (3w1), a więc służy nie tylko do kawitacji, ale również do sonoforezy z jonoforezą (pozwala na wprowadzanie składników w głąb skóry - tu warto zainwestować w specjalne ampułki lub wzbogacać żel do USG półproduktami, są też specjalne żele do ultradźwięków), a także do elektrostymulacji, ujędrniającej i przywracającej skórze elastyczność (prąd EMS).
Samo urządzenie jest poręczne, dobrze leży w dłoni. Absolutnie nie trzeba się martwić o to, że będzie ciężko w trakcie zabiegu - jest bardzo lekkie ;). Posiada automatyczny timer 10 minut. Jest bezprzewodowe, co jest bardzo wygodne - kabel się nie plącze i nie przeszkadza. Zresztą - w chwili obecnej z powodu rozkutej łazienki (od 4 lat, dodam...) nie mam żadnego gniazdka, więc kabel byłby dla mnie dużym utrudnieniem :). Czytałam, że w innych urządzeniach bywają problemy z czasem pracy na jednym naładowaniu - mi jedno naładowanie urządzenia do pełna wystarczyło na kilka zabiegów. Padło jakoś przy czwartym i wtedy sobie przypomniałam, że faktycznie wypadałoby je już naładować :). Moje urządzenie posiada drobny defekt w postaci kawałka plastiku pod wyświetlaczem, co w żaden sposób nie wpływa na jego używanie.
Końcówka do kawitacji jest odpowiednio wyprofilowana i dobrze dopasowuje się do kształtu twarzy, choć nos jest miejscem, w którym przydaje się odrobina wprawy i z każdym razem idzie łatwiej.
W ogromnym skrócie - kawitacja służy do oczyszczenia skóry. Skóra musi być zawsze zwilżona, a urządzenie emituje fale ultradźwiękowe. Pęcherzyki wody gwałtownie "pękają" i w charakterystyczny sposób się rozpryskują, co wraz z mikromasażem (drgania końcówki) wpływa na oczyszczenie skóry. Oczywiście nie jest to prawidłowa definicja kawitacji tylko to, jak ja to rozumiem :)
Przed peelingiem kawitacyjnym zawsze myłam twarz, dezynfekowałam końcówkę i przygotowywałam sobie miseczkę z wodą (niegazowaną, z butelki). Początkowo myślałam, że wygodniej będzie mi przy pomocy butelki z atomizerem, ale miseczka z wodą + wacik okazały się wygodniejsze. Końcówkę również należy lekko zwilżyć. Dodam, że efekt rozpryskującej mgiełki w kontakcie ze szpatułką jest naprawdę imponujący, więc koniecznie użyjcie czegoś, co w kontakcie z okiem (co jest wręcz nieuniknione) będzie bezpieczne. Zwykła woda niegazowana to chyba najlepsze rozwiązanie. Przy każdym przejechaniu urządzeniem tworzy się niezła chmurka :).
W praktyce wygląda to tak, że lewą ręką raz na jakiś czas maczam wacik w wodzie i na bieżąco zwilżam skórę (skóra cały czas musi być zwilżona!!!), a prawą ręką wykonuję peeling ruchami od wewnątrz twarzy do zewnątrz (czyli np. od nosa w kierunku skroni, a nie na odwrót). Urządzenie wydaje bardzo specyficzne dźwięki (brzęczenie z bzyczeniem), co jest w pełni naturalne i nie należy się tym martwić. Również w kontakcie ze skórą ten dźwięk robi się inny - co również jest normalne. Zabieg jest przyjemny, takie mizianie się szpatułką po twarzy i rozpryskująca "fontanna" wody :). Na początku moje ruchy były bardzo nieporadne, ale po obejrzeniu kilku filmików na YT śmigam już gładko po twarzy bez obaw i zastanawiania się "co dalej". Jeżeli na początku nie będziecie się czuli pewnie - bez obaw, 1-2 użycia i będzie dużo łatwiej.
Co ciekawe, pomimo dokładnego mycia twarzy przed peelingiem kawitacyjnym, na powierzchni "szpatułki" zawsze ląduje dużo sebum z porów skóry, wręcz muszę przecierać wacikiem raz na jakiś czas! Szczerze nie sądziłam, że efekty domowej kawitacji będą... tak namacalne i widoczne gołym okiem. Po wykonaniu peelingu rano, moja skóra przez cały dzień jest jaśniejsza i ładniejsza, lepiej oczyszczona! Tuż po zakończeniu jest delikatnie zaczerwieniona, ale to mija bardzo szybko, kwestia kilku minut. Absolutnie niepodważalnym efektem jest też to, że skóra o wiele lepiej przyjmuje dalsze elementy pielęgnacji. Jestem już po kilkunastu peelingach kwasowych w tym roku (Biocosmetics, kwas migdałowy+kojowy 40%, pH 1.9), więc doskonale wiem, czego się spodziewać, jaki jest poziom złuszczania skóry itd. Gdy zaaplikowałam kwas tuż po wykonaniu kawitacji... skóra schodziła mi z twarzy o wiele mocniej! Zdecydowanie warto zrobić maseczkę po peelingu kawitacyjnym - niemal gwarantowane jest, że zadziała jeszcze lepiej. Skóra jest o wiele lepiej oczyszczona i o wiele chętniej przyjmuje wszelkie składniki aktywne. I, kurczę, brzmi jak podręcznik z teorii, ale to najprawdziwsza prawda, którą widać gołym okiem!
Domowy peeling kawitacyjny jest naprawdę łatwy w wykonaniu (każdy sobie poradzi), ale koniecznie trzeba się uprzednio zapoznać z wartościowymi instrukcjami i filmikami. Bo choć jest to łatwe, to nieumiejętnym stosowaniem można zrobić sobie krzywdę - np. nie można trzymać za długo w jednym miejscu (cały czas trzeba wykonywać ruchy po skórze), bo istnieje ryzyko oparzenia. Trzeba też zdjąć wszelką biżuterię i istnieje szereg przeciwwskazań przed wykonywaniem peelingu kawitacyjnego (m. in. ciąża, aparat na zębach, rozrusznik serca, nowotwór, stany zapalne i inne!). Zdecydowanie zalecam zaznajomić się z tematem przed zakupem!
Sam peeling kawitacyjny cudów nie zdziała, ale już przy regularnym stosowaniu i np. w połączeniu z dobrą maseczką po zabiegu, z pewnością można się spodziewać namacalnych efektów na skórze. Dla mnie nie jest on głównym filarem pielęgnacji, ale jako jeden z jej elementów sporo odmienił na lepsze bo nie spodziewałam się, że aż tak spotęguje działanie innych kosmetyków! Kawitację można też łączyć z peelingiem mechanicznym przed lub chemicznym po. Oczywiście wiele zależy od samej skóry.
Komu polecam więc kawitację? Szczerze? Prawie każdemu! Oczywiście pod warunkiem, że nie ma przeciwwskazań do użycia. Bałam się, że w połączeniu z kwasami i retinolem to będzie za dużo, ale okazało się, że peeling kawitacyjny naprawdę jest bardzo łagodny, a jednocześnie skuteczny. O łagodności czytałam wielokrotnie, ale nie uwierzyłam, póki nie spróbowałam. W żaden sposób nie koliduje to u mnie z innymi formami złuszczania skóry, wprost przeciwnie - stanowi świetne uzupełnienie. A więc nie jest to dla mnie zastępstwo dla peelingu mechanicznego, enzymatycznego czy chemicznego, lecz dodatkowy element. Efekty też są widoczne - praktycznie od pierwszego użycia, a im dalej, tym lepiej ;). Sprawdzi się więc nie tylko u cer wrażliwych, które potrzebują łagodnego oczyszczania, ale też u cer pancernych, mieszanych, trądzikowych (ale uwaga, bo trądzik zapalny jest przeciwwskazaniem), które potrzebują jeszcze dogłębniejszego oczyszczenia, jako dodatkowy element pielęgnacji. Jest to świetna opcja do wzmocnienia stosowanych kuracji.
Podsumowując, z domowej kawitacji jestem ogromnie zadowolona! Jedyne, czego mogłabym żałować, to że zdecydowałam się na to tak późno - gdybym podjęła taką decyzję kilka lat temu, może moja cera wyglądałaby teraz ładniej, a dotychczasowe kuracje byłyby skuteczniejsze? ;). Zastanawiam się również, czy wybór aż tak zaawansowanego urządzenia 3w1 był trafny (kawitacja, sonoforeza z jonoforezą, prądy EMS). Myślę że na codzienny, zwyczajny użytek w zupełności wystarczy urządzenie prostsze, posiadające funkcję kawitacji oraz klasycznej sonoforezy, np. SN-303 (klik). Urządzenie wydaje się łatwiejsze w obsłudze i gdybym miała tę decyzję podjąć po raz drugi, raczej skusiłabym się na prostszy model, ale oczywiście wszystko zależy od tego, czego potrzebujecie :).
Mieliście już styczność z domową kawitacją?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz