Gdy z denkowego kartonu opakowania wychodzą już same, pora na podsumowanie zużyć :) Zapraszam :)
Żel pod prysznic z trawą cytrynową Balea zadziwiająco mało przypadł mi do gustu. Pachniał jakoś tak nijako. Świeżo, ale bez wyrazu, mył bo mył, nie zrobił na mnie żadnego większego wrażenia (a w żelach Balea najważniejszy jest dla mnie właśnie zapach ;)). Zdenkowałam bez żalu ;)
Z kolei kremowa emulsja do mycia AA Tucuma trafiła do mnie w sierpniowym ShinyBoxie. Kompletnie nie polubiłam tego zapachu - mało wyczuwalny, dziwnie orzechowy z lekką goryczą. Po pewnym czasie (męczarni) wlałam emulsję do dozownika na mydło w płynie. No cóż ;) Plus taki, że faktycznie wydawała się łagodna dla skóry, pozostawiając na niej przyjemną warstwę, więc posiadaczki skóry suchej być może będą zadowolone.
NARESZCIE coś, co pięknie pachnie. Nawet nie tyle pięknie, co obłędnie :) Nie spodziewałabym się, że olejek AVON Planet Spa Relaxing Thailand tak zawładnie moim sercem, że aż wyląduje w ulubieńcach września. Ten zapach był tak cudowny, że nawet teraz czuję go w pamięci i... tęsknię, serio! Więcej pisałam w ulubieńcach :)
Mniejsza wersja saszetki z peelingiem kawowym Body Boom (30 g) trafiła do mnie już w lipcu. Mam co do niego mieszane odczucia. Z pozytywów - peeling cudownie ściera naskórek, fantastycznie wygładza i ma w sobie tyle dobroci w składzie, że po osuszeniu skóra jest wybitnie miękka, nawilżona (natłuszczona?) i przyjemna w dotyku. Ale tak ekstremalnie miękka i gładka, że sama siebie nie mogłam przestać głaskać, jakkolwiek to brzmi. Efekt WOW :) Mniej pozytywne jest to, że saszetka jest dość mało wygodna w użyciu (choć odporna na wodę, bo nawet jak zamoknie, to po wyschnięciu nic się z nią nie dzieje), peeling jest drogi (65 zł/200 g) i zapach nie do końca przyjemny. Po otwarciu saszetki z daleka czuć przyjemną truskawkę, ale po zbliżeniu nosa - okropną gorycz. Niektórzy porównują to do popielniczki i... coś w tym jest. Podobnie z zapachem w łazience - przechodząc obok łazienki po wykonaniu peelingu "o, jak ładnie pachnie truskawką", a wchodząc do niej "o rany, ale śmierdzi" i niestety na skórze to samo. Dookoła ciała roztacza się raczej przyjemna woń, ale spróbuj zbliżyć rękę do nosa... ;) Z jednej strony byłam zachwycona efektem, bo peeling Body Boom jest genialny w działaniu, ale za 65 zł mogę mieć duuuuużo kawy, a różne dobre oleje w domu też się znajdą by sobie zmieszać ;) Ja bym go raczej nie kupiła, ale gdyby ktoś chciał mi go sprezentować, to prawdopodobnie zużyłabym z przyjemnością :P
Saszetka z peelingiem naturalnym + maską regenerująco-odprężającą do stóp SheFoot trafiła do mnie w sierpniowym Shiny i... nie pozostawiła po sobie żadnego wrażenia. Ani dobrego, ani złego. Peeling peelingował, ale bez szału, maska trochę tam coś nawilżyła, ale bez szału. Na pewno nie kupię.
W tym miesiącu pojawi się zbiorczy wpis o kosmetykach Resibo, więc na razie nic nie zdradzam ;) Powiem tylko, że lubiłam ten balsam wyszczuplający ;)
Dezodorantu Fa Pink Passion używałam czasem do stóp, czasem pod pachami na szybko, gdy się gdzieś spieszyłam. Ochrona słaba, zapach ładny, kwiatowo-słodki, ale strasznie duszący. Nic specjalnego.
Z kolei kulka Fa trafiła do bubli sierpnia i to tam napisałam wszystko, co o niej myślę ;)
Żel do higieny intymnej Tess trafił do mnie na kwietniowym spotkaniu blogerek MAYbe Beauty. Był fantastyczny, łagodny, pachniał delikatnie, jakoś tak drzewnie, nienachalnie. Kascysko zaaprobowała składy, znaczy że ok :D. Jest świetny, absolutnie do niczego nie mogę się przyczepić, tyle że ja akurat nie jestem w stanie wydać 30 zł na żel do higieny intymnej, bo równie dobrze sprawdza się u mnie Facelle za 5-6 zł :( Dlatego to była raczej jednorazowa przygoda, ale za to bardzo udana!!!
Serum do rąk Vitamins Philosophy Mincer Pharma trafiło do mnie w czerwcowym Shinyboxie i zużyłam je z przyjemnością. Niestety nie do końca bo... jego nie da się zużyć do końca :/ Opakowanie jest szklane, więc rozcięcie nie wchodzi w grę. W pewnym momencie pompka już zupełnie nie chce łapać produktu, choć jest go jeszcze trochę. Próbowałam postawić do góry nogami i trochę wytrząsać po odkręceniu pompki, ale nie chciało już nic wylecieć. Szkoda... Serum ładnie wygładzało i nawilżało dłonie, a przy tym było bardzo lekkie więc reaplikacja w ciągu dnia nie stanowiła problemu, nic nie przeszkadzało, nic się nie kleiło i nie było tłuste. Pompka była wygodna (do czasu) ;)
O odżywczym balsamie do ciała Resibo niedługo będzie wpis, więc siedzę cicho ;) Próbka lekkiego balsamu nawilżającego CLOCHEE (chocolate-kumquat) nie zachęciła mnie do zakupu. Czy on jest lekki? Nie powiedziałabym :) Ma masełkowatą, zwartą konsystencję, dopiero pod wpływem ciepła rozsmarowuje się łatwiej. Pozostawia bogaty film, użyty w nadmiarze nieco smuży. Wystarczył mi tylko na nogi, które na drugi dzień owszem, były miękkie, ale nie jakoś zachwycająco. Męczący zapach czekolady - ładny, ale mdły. Kumkwatu nie czułam, ale nie znam tego zapachu, więc nie wiem, czego "szukać" :) Balsam Evree Max Repair dobrze znam i lubię (miałam całe opakowanie), jest bogaty, treściwy, niedrogi i ładnie pachnie, jakoś tak lekko i słodko.
Obie próbki kremów do rąk (balsam do ciała Clochee powyżej również) dostałam od Ingi :* TONYMOLY Banana Hand Milk pięknie pachniał (bananowo), miał konsystencję musu, przypominającą mi trochę musy do ciała Farmony, takie niby zwarte (nie płynne), ale lekko napowietrzone. Przyjemnie nawilżał, wygładzał dłonie i szybko się wchłaniał. Zużyłam z przyjemnością :) TONYMOLY Pokemon Hand Cream nie zrobił na mnie większego wrażenia. Pachniał ładnie, ale był to zapach trochę babciny, dziwny (niby to słodki puder wg producenta). Na początku treściwy, później wchłania się niemal całkowicie zostawiając miękkie i wygładzone dłonie, ale czułam taką ciężkość po wewnętrznej stronie dłoni, jakby mi się skóra pod nim dusiła, zaczęły się pocić, jakoś tak nie bardzo.
Do szamponu Joanna pokrzywa i zielona herbata wracam regularnie. To typowy, tani, prosty oczyszczacz, zostawia włosy aż "skrzypiące", używam go raz na jakiś czas (nie przy każdym myciu). Lubię :)
Co do serii L'Oreal Botanicals z kolendrą, to ja mam tak bardzo mieszane odczucia, że aż mi się o niej nie chce pisać, bo sama nie wiem co ;) Szampon raz lubiłam, a raz nie. Niby dobrze oczyszcza, ale nie zapewnia świeżości na długo. Pompka niby jest wygodna, ale pod prysznicem jednak denerwuje. Zapach bardzo przyjemny. Szampon jak szampon, mył włosy, ale nic specjalnego. Ładnie też błyszczały. Jakoś tak sama nie wiem ;) 35 zł bym za niego nie dała, choć trzeba mu przyznać, że jest wydajny jak diabli, pieni się jak szalony!
Maska New Anna Cosmetics, Expert Hair Mask pozostawiła we mnie mieszane odczucia. Jak na razie wydaje mi się, że... jestem jedyną osobą z niej niezadowoloną. Czytałam same pozytywne opinie, wręcz superlatywy. Akurat jak ją kupowałam, była chyba w promocji bo duży słoik kosztował 14,99 zł, a mały 12,99 zł, więc przy mojej długości od razu wzięłam 500 ml. Pachniała jakoś tak słodko-nijako, a pompka... utrudniała życie ;) Jedno naciśnięcie wydobywa okrutnie małą ilość, więc musiałam się napompować jak szalona, by cokolwiek wydobyć. Po kilku naciśnięciach pompka zabierała wszystko w jakimśtam promieniu od zasysającej rurki, więc trzeba było czekać, aż się maska znowu wypoziomuje. Nieee, tak to ja się bawić nie będę, więc odkręcanie słoika i tak było konieczne. Maska sprawdzała się... różnie. Raz włosy były gładkie, dociążone, lśniące, a raz miałam trudności z rozczesaniem i włosy wyglądały niekorzystnie, sucho. W końcu miałam jej już dosyć, nałożyłam dużo za dużo i WOW, jakie błyszczące, gładkie, lejące włosy! Czy to właśnie o to chodzi? By nakładać taką ilość, że zaraz zacznie kapać? No nie... ;) Dlatego nie planuję powrotu.
Odżywkę Schwarzkopf Essence Ultime Crystal Shine dostałam od Moniki :) Pachniała absolutnie cudownie (pudrowo-luksusowo), ale była... poprawna ;) Ułatwiała rozczesywanie, nawilżała, nabłyszczała, wszystko było "na swoim miejscu". Nie na tyle, by rozczarować, ale i nie na tyle, by zachwycić :) A już na pewno nie jest warta 20 zł.
Odżywka Balea Oil Repair to jedna z najlepszych odżywek, jakie znam i wylądowała w ulubieńcach września, to była moja druga tubka. Teraz mam trzecią dzięki Agacie :*
Maska do włosów arganowa Novex trafiła do mnie dzięki wrześniowemu ShinyBox. Wystarczyła może na 4 użycia? Włosy ładnie błyszczały, były trochę bardziej miękkie, ale bez szału. Zapach starodawnego kremu, na włosach jakby lekko kadzidlany. Nie kupiłabym.
Serum Garnier Goodbye Damage zużyłam z przyjemnością, choć odnoszę wrażenie, że dopiero z czasem się polubiliśmy. Na początku nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia, ale z czasem było coraz lepiej. Pięknie pachnie (owocowo), dobrze zabezpiecza końcówki, ujarzmia, wygładza, nabłyszcza. Pompka była wygodna, ale trzeba naciskać do połowy (albo i mniej) bo naciśnięta do końca wypluwa dużo za dużo. Wolę L'Oreal Mythic Oil, ale do Garniera mogę z przyjemnością wrócić.
O serum Bionigree pisałam w osobnym wpisie, planuję zachować opakowanie, jest szklane i porządne :) Wystarczyło mi na 16 razy (z czego kilka ostatnich obfitych, bo nie do końca się u mnie sprawdziło i chciałam przyspieszyć zużycie) i niestety nie udało mi się zużyć do końca, musiałam wylać, bo serum zmętniało (i było już po terminie). Myślę, że spokojnie wystarczy na 25 aplikacji, albo i więcej.
O suchym szamponie Batiste dla brunetek pisałam osobny wpis. Nie byłam z niego zadowolona, a to chyba moje drugie opakowanie. Jak to jest? ;))))
O farbach Joanna Multi Cream pisałam już chyba kilkanaście razy na blogu, kupuję je non stop i bardzo lubię ;) Mam już kolejną czekającą na użycie ;)
O rany, ta pianka była wybitna. O ile żel do higieny intymnej Tess bardzo lubiłam, ale nie wydam 30 zł na żel do higieny intymnej, tak na genialny produkt do mycia twarzy już owszem. A delikatna pianka do mycia twarzy i demakijażu Tess nie ma sobie równych!!! Wylądowała w ulubieńcach kwietnia. Bardzo łagodna (można nią przemyć nawet oczy i nic a nic nie piecze), dobrze oczyszcza, domywa resztki makijażu, nie ściąga, nie wysusza, wręcz pielęgnuje. Zachwyt!
Płyn do demakijażu DermoFuture wylądował w rozczarowaniach września. Cieszę się, że się skończył.
Do dwufazy Rival de Loop regularnie wracam, ma wygodne, małe opakowanie w sam raz na wyjazdy. Ale miałam już kilka małych i kilka dużych, więc znam ten produkt na wylot. Nie piecze, dobrze rozpuszcza makijaż, jest tani. Polecam.
Myślałam, że krem nawilżający Lynia (to marka z e-naturalne) zastąpi mi ulubieńca Lynia Plum, którego miałam już dwa razy. Niestety nie, był o wiele słabszy. Niby treściwy, niby bogaty, ale nic wielkiego z tego nie wynikało. Wygodny w użyciu (airless), przyjemnie pachniał, ale bez szału. Regenerujący o wiele lepszy :)
Na temat efektów stosowania kremu AZELO/BHA i serum rozjaśniającego z Biochemii Urody również mam w planie napisać wpis w tym miesiącu. Niestety nie jestem zadowolona.
Krem arganowy pod oczy Nacomi wylądował w kosmetycznych rozczarowaniach, niestety. Zużyłam do szyi i dekoltu.
Te dwie próbki to również prezent od Ingi :) Benton Honest TT Mist - nie wiem co o niej powiedzieć :) W saszetce znajdowała się po prostu "woda" - bezbarwna, bezzapachowa ciecz, którą wklepałam w twarz. Po dwóch użyciach nie jestem w stanie nic powiedzieć (prócz tego, że wchłania się w 100%, nie pozostawiając żadnej warstwy), o zapachu też nie, bo go nie ma :P Czułam się, jakbym sobie wklepała wodę w twarz :D Ale teoretycznie (zgodnie z obietnicami producenta) jest to mgiełka idealnie wpisująca się w potrzeby mojej cery, więc może kiedyś kupię, by przekonać się o działaniu :) A Snail Bee High Content Skin był już bardziej wyczuwalny na skórze, ale też nie jestem w stanie nic powiedzieć o działaniu po 2 użyciach...
Montagne Jeunesse Unclog Pore Strips wyciągnął 1 (słownie: jednego) zaskórnika, w dodatku malutkiego ;) W opakowaniu były trzy sztuki i żadna się nie sprawdziła, nawet po parówce. Z kolei 7th Heaven (ta sama firma) Charcoal Pore Strips zastosowałam na brodę jak widziałam, że zaskórniki są jakby wyciągnięte ku górze i było lepiej. Plaster na nos na brodzie, to musiało wyglądać zabawnie :D
7th Heaven Hot Chocolate - przy wydobywaniu maseczki czułam, że na dole opakowania jest ona twarda, zastygnięta, nie mogłam jej wycisnąć. Czuję, że wycisnęłam może połowę opakowania? Ale okazało się, że wystarczy bardzo cieniutka warstwa, ponieważ maska jest płynna i spływa. A jak ona pachnie!!! Pozycja obowiązkowa dla wielbicieli czekolady, tego trzeba spróbować! Wygląda jak płynna czekolada (brązowa, lekko mleczna) i pachnie jak czekolada z nutą pomarańczy, ale bardzo naturalnie, nie sztucznie, aż chciało się ją zjeść, serio :D Tak jak nie lubię zapachu czekolady w kosmetykach bo zwykle jest on nijaki, mdły i często sztuczny tak tutaj WOW! Po nałożeniu maska delikatnie rozgrzewa skórę, nie jest to żadne palenie, pieczenie, czy szczypanie, bardzo subtelne ciepełko. Ale stanowczo radzę uważać na grubość warstwy, kilka czekoladowych kropel uchroniłam przed kapnięciem ;) Efekt był bardzo nijaki, w zasadzie nic szczególnego się nie wydarzyło (poza przyjemnością użycia), więc nie kupię w przyszłości. 7th Heaven Red Hot Earth Sauna nie jest tak czerwona, jak na opakowaniu, jedynie różowa. Miałam ogromne problemy z jej wydobyciem z opakowania. Na dole zebrała się zeschnięta maseczka, a u góry pływała - trochę się rozwarstwiła. Odniosłam wrażenie, że 1/3 maseczki została w opakowaniu, bo była tak twarda, że nie mogłam wycisnąć, musiałabym całkowicie rozciąć boczne brzegi. Niemniej jednak ilość, którą wycisnęłam, idealnie pokryła skórę, więc nie czułam potrzeby walki z saszetką. Maseczka spływa, więc również nie warto nakładać zbyt wiele (uwaga na nos i brodę) - ja musiałam co chwilę kontrolować sytuację, bo czułam, że zaraz mi coś kapnie... Po nałożeniu czuć delikatne, przyjemne ciepełko. Nie jest to żadne parzenie w twarz, tylko delikatne ciepełko, bardzo przyjemne. Spływanie tak bardzo mnie denerwowało, że nie mam ochoty na powtórkę. Po użyciu skóra była oczyszczona, pory obkurczone, a koloryt ujednolicony - skóra nawet bez podkładu wyglądała ładnie. Wersji kokosowej totalnie już nie pamiętam :( Zauważyłam, że w przypadku takich jednorazowych saszetek muszę natychmiast zapisywać spostrzeżenia, bo jak wracam po miesiącu do pisania, to już nic nie pamiętam. O dwóch powyższych wrażenia zapisałam tuż po użyciu.
Ponownie wstrzymam się od głosu, ponieważ o Resibo będzie niebawem osobny wpis ;)
Benton Papaya SPF38 - o jeżu jak on bieli!!! Po aplikacji wyglądałam jak duch i musiałam koniecznie użyć choć trochę kryjącego pudru by to wyrównać ;) Nie wchłonął się zupełnie do sucha, warstwa była wyczuwalna, ale nie jakoś bardzo tłusta (ale raczej nie dla osób z cerą, która lubi się przetłuścić). Ogólnie to nie to, czego szukam :) Benton Papaya SPF50 - duch po raz drugi - nie, to nie jest to, czego szukam. Dla mojej mieszanej cery zbyt bogaty, świecę się, dodatkowo wyglądam jak duch, bardzo bardzo bardzo bieli :( Ja wiem, że to przez filtry mineralne, że to jest normalne, ale wolę inne. Niemniej jednak dziękuję Indze, że mogłam się przekonać na własnej skórze :* Przynajmniej wiem, żeby w te dwa filtry na pewno nie celować.
Próbka Mincer Boto Lift X była w Twoim Stylu z kuponami (miała być też próbka perfum, ale ktoś ukradł :/). Krem był bardzo wodnisty, zawsze wydobyłam dużo za dużo, ale też lekki i nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia. Vianki również jakieś takie lekkie, choć to kremy na noc. Od normalizującego jeszcze bym tego nie wymagała, bo nie taka jego rola (ładnie, ziołowo pachniał), ale już od odżywczego owszem (też pięknie pachniał, ale jakoś tak słodko-cynamonowo??). Jakoś tak rano nie czułam, bym się czymś smarowała na noc. Przyszły, wyszły, sama nie wiem...
Eyeliner Celebrities lubiłam, a jego swatch znajdziecie tutaj. Jest mocno czarny, precyzyjnie rysuje kreskę i trwały. Ten egzemplarz umarł śmiercią naturalną (wysechł), ale mam już kolejny. Do tuszu Max Factor 2000 Calorie regularnie wracam i na pewno kupię ponownie. Lubię za szybkie malowanie, dzienny efekt z możliwością stopniowania i niesklejanie rzęs. Taki zwykły, prosty tusz w sam raz na co dzień :) Cień w sztyfcie z Bell wylądował w rozczarowaniach sierpnia, wyczerpałam temat, nie chcę go więcej widzieć, wyrzucam. Z żalem, bo nie mam dla niego kolorystycznego zamiennika (są podobne, ale to nie to), ale tego badziewia nie da się używać.
Pędzelek do paznokci kupiłam na AliExpress i zepsułam z własnej winy. Nie oczyściłam z topu, więc utwardził się na amen, a próby oczyszczenia skończyły się wykruszeniem włosia. Moja wina ;) Ten krążek to kartonik po papierowej taśmie (też z AliExpress), za pomocą której wykonuję swatche takie jak tutaj, tutaj i tutaj. Bez obaw, mam zapas ;) Ta mała pastylka to również zakup z AliExpress, a mianowicie kompresowane bawełniane maseczki, które wylądowały w ulubieńcach sierpnia. Niestety tu miałam problem z... wyrzucaniem do denkowego kartonu, bo to takie maleństwa, że zwykle zapominałam i lądowały w śmietniku, więc w sumie nie wiem, ile zużyłam :/ Czarna gąbeczka Blend it! z dwupaku mnie odrobinę rozczarowała. Co prawda była trwała, nie zniszczyła się szybko, ale twardsza od różowej kupowanej pojedynczo. Teraz już wiem, żeby NIE eksperymentować, NIE oszczędzać i kupować tylko różową, tylko pojedynczo. O Blend it! powstał osobny wpis. Choć może nie powinnam narzekać, bo teraz mam gąbeczkę Lorigine i to jest dopiero beton!!! Aż zatęskniłam za Blend it, nawet czarną :<.
Olejkiem pod prysznic Isana od dawna myję gąbeczki i nie planuję zmian w tym zakresie, mam już kolejny i bardzo lubię ;)
Płyn do soczewek ReNu kupiłam w Rossmannie w promocji. Był w niemal identycznej cenie co B-Lens, więc postanowiłam spróbować, w końcu to Bausch&Lomb, no to będzie lepszy, prawda? Nic bardziej mylnego. Nie zmiękcza soczewek aż tak dobrze, nie zapewnia komfortu na tak długo. Wracam do B-Lens.
Płatki Isana ;)
Mydłem antybakteryjnym Protex Ultra myję gąbeczki w drugim etapie (chcę stworzyć o tym wpis) oraz wszystkie pędzle. Dobrze myje, łatwo się wypłukuje z włosia, jest tanie (mniej niż 3 zł), łatwo dostępne (Rossmann) i antybakteryjne. Czego chcieć więcej?
Rany, pisałam to chyba ze 4 godziny, nie wspominając o zdjęciach ;)
Chyba pójdę w kierunku minimalizmu, będzie mniej pisania :P
W ostatnim czasie sporo kosmetyków oddałam (mamie, siostrze, koleżankom), a duża część z "nowości miesiąca" pójdzie dalej, może w jakimś konkursie? ;)
Znacie coś? Mamy podobne zdanie? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz