Rozjaśnianie przebarwień to długa i trudna droga. Sam temat przebarwień nie jest łatwy, bo istnieją różne rodzaje - piegi, przebarwienia pozapalne, przebarwienia powstające w wyniku problemów hormonalnych, związane ze starzeniem i inne. Moje przebarwienia są typowo pozapalne, potrądzikowe, zaś sam trądzik występuje na tle hormonalnym. Istnieje możliwość, że stres dokłada do tego swoją cegiełkę. Zasadniczy problem jest taki, że po każdym wyprysku zostaje mi "dziurka" i mocno czerwona plama, która... wcale nie chce łatwo zniknąć, nawet jeżeli zajmę się nią od razu. Kiedyś uczestniczyłam w webinarze Italiany i Justyna wspomniała tam, że niektóre osoby tak po prostu mają - że blizna od razu jest głęboka i trwała. Tak, jakby na dzień dobry była utrwalona.
W pewnym momencie uznałam, że muszę zacząć trafiać w problem natychmiast, poprzez regularne stosowanie produktów rozjaśniających przebarwienia - o dobrym składzie, wysokim stężeniu składników aktywnych. Nic więc dziwnego, że postawiłam na duet z Biochemii Urody w postaci serum rozjaśniającego EXTRA oraz kremu AZELO/BHA. Liczyłam na to, że stuprocentowa regularność (w połączeniu z wysokimi filtrami na co dzień!!!) da satysfakcjonujące efekty i w końcu będę mogła się cieszyć upragnioną, ładniejszą buzią. Dawno nie było mi tak przykro, pisząc wpis, ale po 8 miesiącach regularnego smarowania, pomimo najszczerszych chęci i ogromnej sympatii do BU, nie jestem zadowolona z efektów.

O Biochemii Urody...
Z Biochemią Urody jest tak, że kosmetyki przychodzą w formie gotowych zestawów, w skład których wchodzą odmierzone składniki. Należy je samodzielnie zmieszać, zgodnie z instrukcją na stronie. Plus jest taki, że nie trzeba nic odmierzać, ważyć itd. (w przeciwieństwie do półproduktów kupowanych osobno na innych stronach), ale minus taki, że... w ogóle trzeba to samodzielnie kręcić ;) O ile na początku sprawiało mi to frajdę, to nie ukrywam, że z czasem miałam tego coraz bardziej dość, że zanim czegoś użyję, muszę poświęcić ładną chwilę, by to w ogóle ukręcić, a niektóre kosmetyki muszą później chwilę "poleżakować", więc muszę pamiętać o ukręceniu, zanim jeszcze się skończy poprzedni słoiczek. Coraz trudniej było mi znaleźć te pół godziny i coraz mniejszą miałam na to ochotę. Kosmetyki z Biochemii Urody nie zawsze są w 100% naturalne - mają zapewniać pełną efektywność przy wykorzystaniu zarówno surowców naturalnych, jak i syntetycznych. Zgadzam się z tym w pełni!!! Znamy stężenie poszczególnych składników aktywnych, nic nie jest zatajane i ukrywane, jak to robią znani producenci kosmetyków drogeryjnych.
Przez 8 miesięcy kuracji używałam serum rozjaśniającego EXTRA oraz kremu AZELO/BHA.
Krem AZELO/BHA
W skład zestawu wchodzą: akcesoria (słoik na krem, etykieta, plastikowa pipeta, plastikowa bagietka, kubeczek z miarką), olej tamanu, olej jojoba, azeloglicyna (9%), witamina B3/niacynamid (4,5%), kwas salicylowy (1,5%), zagęstnik. Do wykonania kremu konieczny był również zakup konserwantu oraz dowolnego hydrolatu. Ja zdecydowałam się na oczarowy, który dobrze wpisuje się w potrzeby mojej skóry, więc uznałam, że będzie dobrą bazą do takiego kremu.
W obecnym zestawie, zamiast oleju jojoba, jest olej z nasion czarnuszki, krem wzbogacono też tlenkiem cynku. Ja tej wersji nie miałam. Ostatniego zakupu w BU dokonywałam 12 czerwca, zaś ta wersja pojawiła się w sierpniu.
Krem ma działać oczyszczająco, przeciwzaskórnikowo, antybakteryjnie, regulować przetłuszczanie skóry, redukować wypryski, przebarwienia i blizny potrądzikowe.
Wykonanie rozpoczęłam od przygotowania stanowiska, wydrukowałam sobie instrukcję ze strony, by było mi wygodniej.
Najpierw należy odmierzyć hydrolat (razem 25 ml, u mnie 10 + 15)
I przelać do pudełka na krem
Następnie, do kubeczka z miarką przelać olej jojoba oraz olej tamanu (olej tamanu warto trochę podgrzać w szklance z ciepłą wodą, ponieważ przy niskich temperaturach gęstnieje)
I dodać zagęstnik aż do ostatniej kropli (to chwilę trwa...)
Następnie wymieszać
I przelać do słoika z hydrolatem
Po wymieszaniu (razem 3-4 minuty) krem powinien być bardzo gęsty (bagietka "stoi" sama)
A po dodaniu azeloglicyny...
...oraz niacynamidu i wymieszaniu, krem jest już znacznie rzadszy
Następnie krem należy zakonserwować i wymieszać
I po 24 godzinach jest gotowy do użycia
Należy jeszcze wypełnić etykietę z datą ważności (4-6 miesięcy od daty wykonania). Ja swój pierwszy krem robiłam 29 stycznia, więc uzupełniłam do 29 lipca.
Wykonanie kremu nie jest trudne, ponieważ sprowadza się do połączenia składników w ściśle określonej kolejności - przelej to, wymieszaj, dodaj tamto, wymieszaj. Składniki są już odmierzone, nie ma w tym absolutnie żadnej filozofii, a przy korzystaniu z instrukcji na stronie BU, absolutnie każdy sobie poradzi. O ile jest to bardzo łatwe, to... jest też czasochłonne i upierdliwe, po prostu. Oleje spływają bardzo wolno (w szczególności tamanu) i trzeba je zlać do niemal ostatniej kropli. To naprawdę zajmuje sporo czasu, więc tak naprawdę podczas tworzenia kremu najwięcej jest wiszenia z opakowaniami do góry nogami i czekania aż w końcu spłynie. To koszmarnie nudne! Zagęstnik też wymaga dużo czasu na spłynięcie, dodatkowo trzeba go wydłubywać bagietką, by wydobyć jak najwięcej i uzyskać odpowiednią konsystencję. Potem to mieszanie 3-4 minuty. Tak, to jest nudne. Za pierwszym razem sprawia radochę, ale z każdym kolejnym irytowało mnie coraz bardziej.
Krem z czasem się niestety rozwarstwia i na wierzchu pływa olej, nawet mimo dokładnego mieszania zgodnie z instrukcją, w związku z czym pod koniec zawsze użyłam mikserka (spieniacz do mleka ze zdjętą sprężynką), który akurat w domu posiadam, więc nie było problemu. Wówczas krem na dłużej zachowuje swoją konsystencję. Nie jest to konieczne, ale przydatne. Zresztą, nawet jak się rozwarstwi, to nie jest żadna tragedia, wystarczy ponownie dokładnie wymieszać ;)
Krem po dodaniu zagęstnika wydaje się bardzo gęsty (bagietka sama stoi pionowo), ale już po dodaniu płynnej azeloglicyny mocno się rozrzedza i finalnie jest raczej rzadki. Ma Shrekowo-zielony, mało apetyczny kolor. Zapach nie jest przyjemny. W większości dominuje olej tamanu, więc krem pachnie mniej więcej jak maggi. O ile zapach maggi może być przyjemny w potrawach, tak na twarzy już niekoniecznie. Ja jeszcze jakoś to przetrwałam (znam gorsze zapachy np. spirulina), ale przez 8 miesięcy słuchałam non stop marudzenia męża "fuuuuj, znowu się maggi wysmarowałaś", a jak go poinformowałam, że już kończę ostatni słoik i nie kupię kolejnego, to mało brakowało, by zaraz skakał aż po sufit z radości. W kremie czuć też zapach hydrolatu, choć on się trochę chowa za olejem tamanu - dla mnie zapach hydrolatu oczarowego z Biochemii Urody był niestety również nieprzyjemny (w porównaniu do oczarowego z ZSK, który pachniał pięknie), o czym pisałam już we wpisie hydrolat oczarowy (Biochemia Urody) - hydrolat hydrolatowi nierówny... Po aplikacji krem jest dość tłusty na twarzy i nie wyobrażam sobie używania go rano. Zresztą rano sięgam po filtry. W związku z tym, używałam go tylko na noc.
Podsumowując, używanie tego kremu było dla mnie raczej katorgą - ani nie chciało mi się go kręcić, ani wygląd smarków nie zachęca, słoiczek wcale łazienki nie zdobi, zapach odpychający mnie i męża, konsystencja nadaje się tylko na noc bo tłusta warstwa była wyczuwalna. Poproszę o order za wytrwałość i 8 miesięcy męczarni, która nie przyniosła zadowalających efektów :(
W skład zestawu wchodzą: akcesoria (butelka z pipetą, plastikowa bagietka, 2 etykiety), azeloglicyna (10%), witamina C - olejek (4,5%), niacynamid (6%), kwas liponowy (1,5%), kwas glicyryzynowy - ekstrakt z lukrecji, izoflawony sojowe w liposomach (6%) i mleczko winogronowe. Nie trzeba już niczego dokupować, jak w przypadku kremu.
Serum ma za zadanie rozjaśniać przebarwienia i piegi, poprawiać stopień nawilżenia skóry, wykazywać działanie przeciwzmarszczkowe i aktyoksydacyjne.
Na początku do buteleczki z mleczkiem winogronowym należy wsypać kwas liponowy, kwas glicyryzynowy i niacynamid (witaminę B3) oraz wymieszać roztwór
Następnie dodać izoflawony sojowe oraz witaminę C w formie olejku, wymieszać dokładnie przez kilka minut. Dodać azeloglicynę i znowu wymieszać przez kilkanaście sekund.
Następnie uzupełnić etykietki, przykleić na obie buteleczki (ta brązowa to "zapas", a ta z pipetką do przechowywania podręcznej porcji), wstrząsnąć jeszcze raz butelką, przelać trochę porcji podręcznej i voila.

Wykonanie serum jest o wiele szybsze od wykonania kremu. Samo stosowanie było dla mnie zupełnie obojętne. Serum ma postać wodnistego mleczka, o zupełnie niedominującym, mało wyczuwalnym zapachu. Dobrze się wchłania, sprawdzi się zarówno na dzień, jak i na noc i nie będzie kolidowało z makijażem. Tu stosowanie nie sprawiało mi żadnych niedogodności, poza dwiema kwestiami - serum jest wodniste i przez to niewydajne. Nie ma w sobie absolutnie żadnej śliskości, żelowości (jest takie słowo?) czy czegokolwiek, co nadawałoby mu poślizg, więc rozsmarowywanie po skórze jest specyficzne, jak smarowanie wodą, takie... tępe. Przez to zwykle używałam więcej, niż innych produktów tego typu. Kolejna sprawa to buteleczka, która jest malutka, leciutka i plastikowa. Po wstrząśnięciu, nabraniu porcji pipetką, odkładałam ją na umywalkę, by zaaplikować serum. Ale butelka jest tak chybotliwa i niestabilna, że wystarczy najdrobniejszy, najmniejszy wstrząs lub dotknięcie, by się przewróciła. W ten oto sposób serum wylało mi się ze 4 razy przy zwyczajnym, normalnym użytkowaniu. Szkoda, ogromna szkoda, że butelka nie jest szklana.
W absolutnie każdym egzemplarzu serum wytrącał mi się brzydki osad, który przybierał postać grudek-glutów, które przywierały do dna, ale czasem też zabierała je pipeta, co postanowiłam uwiecznić. Za pierwszym razem się przestraszyłam i napisałam do BU, czy z moim serum wszystko ok, ale otrzymałam uspokajającą odpowiedź, że jest to proces naturalny. Ale w sumie sama nie wiem, czy to jakiś składnik się tam odkłada, czy serum samo w sobie zastyga na dnie?
Całe dno było pokryte czymś takim:
Wnioski po 8 miesiącach
W ciągu 8 miesięcy kuracji zużyłam 3 opakowania kremu AZELO/BHA (używałam głównie na noc, na dzień bardzo rzadko, tylko po domu) oraz 4 opakowania serum rozjaśniającego EXTRA (na początku używałam 2 razy dziennie, z czasem raz dziennie, ponieważ uzupełniłam pielęgnację o typowe serum z witaminą C). Dodatkowo musiałam ponieść 4 razy koszty wysyłki (nie wiedziałam, jak długo będę stosować, więc nie zamawiałam od razu hurtem, zresztą takie zestawy też mają swoją ważność), dokupić hydrolat oczarowy do kremu oraz konserwant. Jeszcze jeden zestaw serum mam w zapasie. To oznacza, że łączny koszt wyniósł... 326,50 zł.
Naprawdę, bardzo chciałabym powiedzieć, że moja skóra jest teraz piękna, że po 8 miesiącach regularnego stosowania tak wiele się zmieniło, że bieżące traktowanie świeżych przebarwień takim duetem sprawdziło się znakomicie, że wyprysków pojawiało się mniej i szybciej się goiły.
W zasadzie to... nic szczególnego się nie wydarzyło. Wyprysków nie było mniej, potrafiło mnie naprawdę nieźle wyrzucić tam gdzie zawsze. Nie goiły się szybciej, goiły się jak zawsze. Moje zaskórniki się nie zmniejszyły (krem to obiecywał!). Ani zamknięte na brodzie, ani otwarte w okolicach nosa. Na początku odniosłam wrażenie, że przebarwienia szybciej znikają, ale chyba sama sobie to wmawiałam z radości rozpoczęcia tej kuracji, bo z czasem zauważyłam, że... nawet zupełnie świeże przebarwienia, po zupełnie świeżym wyprysku, wcale nie chcą znikać mimo codziennego smarowania! Moja cera miała się raz lepiej, raz gorzej, co zaraz sami zobaczycie na zdjęciach, ale to zależało raczej od fazy cyklu i zawirowań hormonalnych. Część przebarwień bledła ładniej, na co być może ten duet wpłynął (ale nie na tyle, by się zachwycać :(), a część naprawdę słabo.
Naprawdę, po 8 miesiącach codziennego smarowania się tym duetem o wysokim stężeniu składników aktywnych myślałam, że będzie lepiej. A tak to w sumie czuję się tak samo jak przed rozpoczęciem, tyle że części przebarwień już nie ma, a mam nowe, obok. Dodam jeszcze, że nie czerpałam przyjemności z tego ciągłego mieszania, a samo używanie produktów też do przyjemnych nie należało, szczególnie kremu. Koszt też niemały.
Oto efekty...
Zobaczcie, że w każdym miesiącu wygląda to kompletnie inaczej bo miałam zupełnie inne wypryski w zupełnie innych miejscach, co po prostu "mąci" obraz sytuacji, niestety. Ale nie mam na to wpływu.
Cyferki oznaczają liczbę miesięcy - 0 to stan przed rozpoczęciem, 1 to efekty po miesiącu, a 8 po ośmiu miesiącach.



Nie wiem, jakie będzie Wasze zdanie na ten temat, ale ja się wcale nie czuję jakoś piękniej. Raz cera miała się lepiej, a raz gorzej, co jest zupełnie naturalne u mnie. Raz mnie obrzuciło tu, a raz gdzieś indziej. Raz byłam bardziej zaczerwieniona, raz mniej.
Ogromnie, ogromnie jest mi przykro, bo te 8 miesięcy jest niestety dla mnie zmarnowane. Szkoda, bo oba produkty mają proste, ale świetne składy i wysokie stężenie składników aktywnych. Byłam przekonana, że azeloglicyna i niacynamid zdziałają cuda. Ale niestety... A ja coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że już chyba tylko laser może mi pomóc. Na razie działam z kwasami. Nie wiem, co gorsze - te czerwone plamy, czy stan cery, jakbym wpadła pod dziurkacz...
Więcej informacji na temat tych produktów znajdziecie na stronie Biochemii Urody:
Smutek...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz