Chyba mój ulubiony cykl wpisów :)
Ulubieńcy sierpnia
W sierpniu bardzo miło mi się sięgało po mus do mycia ciała Nivea (rabarbar, malina). Tworzył cudną, kremową piankę i przyjemnie otulał ciało, będąc dla niego łagodnym i niewysuszającym. Mam słabość do pianek! Zapach był dla mnie bardzo przyjemny, ale wiem, że nie każdemu przypadł do gustu. To prawda, jest specyficzny i na początku nie potrafiłam go samodzielnie określić. Owszem, rabarbar i malina, ale coś jeszcze. Uświadomiła mnie Justyna Cosmetics my addiction mówiąc, że czuje w nim krem Nivea. I miała rację, faktycznie jest to zapach kremu Nivea pomieszanego z owocami. Dziwna mieszanka, ale dla mnie przyjemna. Mus przyszedł do mnie 31 lipca, a zużyłam go w ostatnich dniach sierpnia, więc wydajność około miesiąca, nie ma szału, szczególnie że kosztuje aż 14 złotych! W promocji bym kupiła, ale w cenie regularnej chyba nie. To edycja limitowana, więc jestem ciekawa, czy Nivea będzie sezonowo zmieniać zapachy, byłoby super. W sierpniu zauroczyły mnie również maseczki DIY w płachcie (kompresowane bawełniane maseczki w tabletce). Rozrabiałam je z tonikiem korygującym Bielendy, ale planuję też spróbować nasączenia płatu i nałożenia na glinkę, aby nie wysychała. Szukałyśmy takich tabletek z Bogusią podczas wspólnej wizyty w Hebe, ale nie było :( Ogólnie wcale nie są tanie: 8,90 zł/5 szt. (Biochemia Urody); 10 zł/6 szt (BIO IQ). Ja kupiłam... 100 sztuk za 19,36 zł na AliExpress - LINK (2 paczki po 50 szt.). Super, że każda jest pakowana osobno! Nie jest to zbyt ekologiczne, ale za to higieniczne :) W sierpniu doceniłam również puder Rimmel Lasting Finish. Mam go już dłużej, ale ostatnio eksploatowałam go intensywnie - mało się malowałam, więc zwykle towarzyszył mi filtr+puder. Ten puder dość fajnie kryje, więc sprawdzał się idealnie. Nawet jeżeli skóra była lekko rozbielona od filtra, puder to niwelował. A dodatkowo lekko wyrównywał koloryt i wygładzał pory - po prostu upiększał :D. Odcień jest dla mnie trochę za ciemny, ale po przeciągnięciu na szyję jest ok, tym bardziej, że nie jest to jakieś mocne krycie, by faktycznie się odznaczać. Nie jest to puder długotrwale matujący. Być może zastanawiacie się, co to jest to żółto-białe coś na dole :) To są... naklejki z Pepco, przypominające cenówki :) Paczka kosztowała parę złotych (niestety nie pamiętam, ale naprawdę niewiele - 3 zł? 5 zł?), arkuszy jest 25, a na każdym 35 naklejek, co daje... 875 naklejek. W sierpniu zaczęłam oznaczać kosmetyki - data otwarcia oraz termin ważności (na podstawie PAO lub zgrzewu bo czasem nie ma). Może dzięki temu uda mi się lepiej kontrolować swoje zapasy i pilnować terminów! Może nie wygląda to pięknie, może niektórym zaburzy estetykę produktów, ale myślę, że to rozsądne. Celowo nie umieszczałam etykiety na zatrzasku lub spodzie - by ją widzieć :)
Mus pokazywałam na Insta:
Kompresowaną maseczkę również :)
Rozczarowania sierpnia
Niestety sierpień obfitował w aż trzy rozczarowania.
Pierwszym z nich jest cień w sztyfcie Bell, z którego cieszyłam się jak dziecko (pokazywałam go również w nowościach sierpnia), spontaniczny zakup w wyniku kuszenia. Lubię błyszczące cienie w kremie/sztyfcie. A ten ma absolutnie piękny kolor! Tym większa była moja radość, jak swatch za żadne skarby nie chciał zejść z dłoni przy użyciu wody z mydłem. Wow! Ale trwały cień! - pomyślałam. Pierwsze rozczarowanie nadeszło podczas próby na oku - koszmarnie znika przy rozcieraniu! Wiadomo, że przy rozcieraniu cienie trochę znikają. Ale z tego prawie nic nie zostaje, tak naprawdę do przesady! Również wklepywanie palcem kończy się fiaskiem, większość zostaje na palcu. Nakładanie ze sztyftu i wklepanie palcem także. Jakoś sobie poradziłam, nałożyłam ze sztyftu na powiekę, roztarłam granicę w załamaniu syntetycznym pędzelkiem i dodatkowo doklepałam trochę prosto ze sztyftu na ruchomą powiekę by dodać intensywności, już nie rozcierając i nie dotykając cienia. Wyglądało dobrze, jesteśmy w domu. Pierwsza próba odbyła się na korektorze Collection (takiemu trwałemu cieniowi powinien w zupełności wystarczyć zastygający korektor - pomyślałam). Po paru godzinach w załamaniu zrobiły mi się puste szpary. On się nie zebrał. On totalnie zniknął z załamania i dodatkowo stracił na intensywności na powiece. Druga próba wyglądała podobnie z aplikacją (roztarcie granicy pędzelkiem + doklepanie na ruchomą), ale nałożyłam cień na sprawdzoną bazę Inglota, którą uwielbiam (no teraz to już będzie na mur-beton). I co? Po paru godzinach stracił jakieś 50% intensywności. Nie zebrał się, nie zrobił prześwitów, ale w dużej części wyparował. Zrobiło się z niego jakieś blade, ledwie połyskujące coś, w żaden sposób niezachwycające. To nie jest rozczarowanie, to jest bubel. Już kilka osób to potwierdziło :( A taki piękny!!!!!
Dodam tylko, że zdjęcie poniżej nie oddaje jego uroku. Jest absolutnie piękny. I taki beznadziejny!
Kolejnym rozczarowaniem okazała się maseczka węglowa CONNY. Z firmą miałam styczność po raz pierwszy, choć kojarzę ją od jakiegoś czasu. Któregoś razu była w promocji za bodajże 5 zł, więc chwyciłam bez namysłu. Nie dość, że nie zawiera węgla, co mnie bardzo rozzłościło, to jeszcze... nie zrobiła nic. Beznadzieja :( Dużo więcej napisałam o niej tutaj (wszystkie wrażenia): Oczyszczające maski węglowe bez węgla w składzie?! Bielenda, Conny, węgiel w kapsułkach

Kulka Fa była kontrowersyjnym elementem majowego Shinyboxa. Biorąc pod uwagę fakt tego, co się w boxach pojawiało ostatnio... to i tak lajcik :D Mnie jej obecność ucieszyła. Wiele produktów z boxów puszczam dalej, a ten zachowałam bo praktyczny, w końcu antyperspirantu używam codziennie. Początkowo byłam zadowolona, ale gdzieś w połowie opakowania... przestał na mnie działać. A dodatkowo, jaśminowy zapach słabo komponuje się z ciałem, sprawiając że... nawet chwilę po użyciu zapach jest daleki od świeżego. Nawet mąż mi raz zakomunikował, że śmierdzę, a byłam wtedy świeżutka i niedługo po użyciu Fa, więc coś jest na rzeczy! Rozczarowanie :(
Znacie któregoś? :)
Podoba się Wam pomysł z etykietami na kosmetykach, czy to wygląda dla Was nieestetycznie? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz