Najnowsza edycja Shinybox nosi nazwę "Beauty School" - widziałam w prezentacjach pudełek, że sporo osób wspomina swój makijaż z czasów szkolnych - oj, ja bym wolała go nie wspominać :D Gruba warstwa podkładu w celu zakrycia niedoskonałości (oczywiście za ciemnego, bo czego się spodziewać po asortymencie kiosku lub osiedlowej drogerii), korektor był mi obcy (więc na twarzy szpachla, a pod oczami sińce), jakieś nieudolne próby nałożenia różu (czytaj: plama), gruba krecha na powiece i rzęsy mocno wytuszowane (czytaj: posklejane) :D Tak, to była tragedia :D A gdy pierwszy raz usłyszałam o Rossmannie, byłam totalnie zaskoczona - co to jest? Dziś nastolatki mają ogromny wybór, również w tanich markach! A jak jest w pudełku Beauty School?
Mam w planie opisać wszystkie dotychczasowe zakupy z AliExpress - bo sama chętnie szukam tego typu wpisów na blogach, bo można znaleźć ciekawe perełki :) Dziś wpis mocno tematyczny, poświęcony wyłącznie naklejkom na paznokcie - bo mam ich tyle, że i tak będzie tasiemiec. W przyszłości pojawią się też wpisy z gadżetami (ogólnie, nie tylko paznokciowymi), lakierami, artykułami papierniczymi itd. :) Osoby, które nie chcą zamawiać z AliExpress uspokajam - tego typu wpisy będą się pojawiać tylko raz na jakiś czas, nie zmieniam profilu bloga :)
Naklejek mam sporo i nie planuję udawać, że jest inaczej :)
Jeżeli ktoś ma z tym problem, to sugeruję pominięcie tego wpisu dla dobra obu stron :)
Do ich przechowywania wykorzystałam zwyczajny album na zdjęcia. Dzięki temu nie fruwają po szufladzie, cały album łatwo mogę schować i wyjąć, a ja łatwo mogę znaleźć szukany wzór (ułożyłam je sobie wielkością, kolorami i wzorami). Jedynym minusem może być to, że naklejki trochę się przesuwają w środku.
Do stworzenia tego wpisu zmotywowała mnie pewna sytuacja z sierpnia. Otóż umówiłam się do fryzjera na lekkie wycieniowanie włosów (głównie po bokach) i drobne podcięcie końcówek. Wtedy uświadomiłam sobie, że... moje włosy dokładnie od roku nie widziały nożyczek!! Do tego oczywiście w żaden sposób nie zachęcam :P Kiedyś ścinałam włosy na prosto i w podcinaniu końcówek pomagał mi mąż (co to za filozofia wziąć nożyczki i ściąć włosy na prosto). Ale rok temu w lipcu brałam ślub, a w sierpniu dość mocno ścięłam włosy i je wycieniowałam. Dlaczego aż przez rok od tamtego czasu nie ścinałam włosów?! Po pierwsze - bo w cieniowaniu mąż mi nie pomoże. Po drugie - tak mi ten rok zleciał, że nawet nie zauważyłam! A po trzecie i najważniejsze - moje włosy były w tak dobrej kondycji, że nie miałam żadnego wyraźnego sygnału na zasadzie "ojej, ale mam rozdwojone końcówki, muszę je podciąć!" Włosy miały się super, nie były nawet jakoś wyraźnie suche na końcach, rozdwojonych końcówek było niewiele. Nie było więc żadnego czynnika, który by mi przypomniał "ej, pora iść do fryzjera!". W pewnym sensie zupełnie o tym zapomniałam i nie zaprzątałam sobie tym głowy. Tak wyszło, po prostu ;)
Gdy powiedziałam fryzjerce, że moje włosy podcinałam ostatnio dokładnie rok temu, była w mega, mega szoku. Nie mogła się nadziwić, że wyglądają tak dobrze - nie są sianowate i porozdwajane. Chwaliła, że mam dużo baby hair i bardzo intensywnie wypytywała mnie co ja robię, czego używam i generalnie - jak to jest, że mają się tak dobrze?! :) Dlatego postanowiłam Wam opowiedzieć, jak wygląda moja pielęgnacja włosów.
są bardzo długie - ciężko mi je zmierzyć w centymetrach bo zależnie od tego, jakie pasmo chwycę, uzyskuję inny wynik, czasem 69-70 cm, czasem 63-65 cm. Zależy od pasma, maksymalnie 69-70 cm
są ciężkie, gładkie, śliskie i błyszczące - przez tą śliskość prawie wszystkie gumki okrutnie szybko zsuwają mi się z włosów, w tym szczególnie Invisibobble
zupełnie proste, ciężko je zakręcić z dwóch powodów - po pierwsze ciężar włosów je rozprostowuje, a po drugie są też proste naturalnie. Nawet, gdy byłam dzieckiem, miałam krótsze włosy, mama miała nie lada problem, by mi je zakręcić na jakąś okazję - taka ich natura
wydają się zdrowe, nie mam wielu rozdwojonych końcówek, oczywiście jakieś się znajdą, ale bez tragedii :)
niestety są też cieniutkie. Nie mam ich mało, nie są rzadkie, ale cieniuteńkie. W związku z tym "kitka" nie jest imponująca, a raczej żenująca :) Zawsze tak było, również w dzieciństwie
nie mam obecnie problemów z nadmiernym wypadaniem, na szczotce co prawda znajduję dość spore kłęby włosów, ale to jest spowodowane ich długością - jak się jeden włos zawinie 10 razy wokół ząbków, to wiadomo, że zrobi sztuczny tłum
brak im objętości - tu ponownie są dwa powody, po pierwsze ich długość i ciężar, a po drugie - one po prostu takie są, smętnie wiszące w dół i proste. Nawet jak miałam bardzo krótkie włosy (12 lat temu byłam ścięta na chłopaka!) to były bez życia, a ich stylizacja, pianki, żele, woski nie pomagały na długo. Takie oklapciochy ;)
nadmiernie się przetłuszczają - to już co prawda skóra głowy, a nie włosy, ale ujmę to tutaj. Niestety, mam duży problem z nadmiernym wydzielaniem sebum - to się tyczy zarówno skóry głowy, jak i strefy T. Taki już ze mnie tłuścioszek, to trwa odkąd pamiętam, więc taka moja natura. Myję włosy codziennie. Próbowałam używać łagodniejszych szamponów, próbowałam odzwyczajać je od codziennego mycia i na siłę przedłużać ten czas - nie dało rady, a ja się czułam wybitnie niekomfortowo z nieświeżymi włosami. Nie wspominając już o tym, że w czasach szkolnych byłam z tego powodu okrutnie wyśmiewana i pozostało to moją traumą do dziś. Wolę umyć włosy codziennie i czuć się z tym komfortowo, niż na siłę chodzić w tłustych "bo niezdrowo myć codziennie" i czuć się z tym fatalnie
są farbowane - już dawno nie miałam swoich naturalnych włosów, oj kilkanaście lat temu. Farbuję włosy z różną częstotliwością, w zależności od tego, czy akurat czeka mnie coś ważnego w życiu. Czasem w odstępie miesiąca, a czasem w odstępie trzech
O tym, jak długie są moje włosy, przekonałam się... robiąc te zdjęcia do wpisu ;)))) Do tej pory gdy ktoś mnie pytał jak długie one są, odpowiadałam, że do talii. Ale po wykonaniu tych zdjęć (w szczególności tego z obcisłą bluzką pokazującą, gdzie ta talia się znajduje) trochę się zdziwiłam. Okazało się, że jednak są dłuższe, bo talia jest wyżej :D
Chciałabym w tym punkcie bardzo wyraźnie zaznaczyć, że moja pielęgnacja nie jest wzorcem. W tym wpisie chciałabym się skupić na tym, w jaki sposób obchodzę się z włosami ogólnie, jak wyglądają moje codzienne rytuały. Dlaczego tak? Bo nie używam szczególnie łagodnych szamponów, odżywek o wybitnym składzie, naturalnych olejków i tak dalej. Moja pielęgnacja nie jest super bio, eko i natural ;) Nie stanowię pod względem pielęgnacji żadnego przykładu, który warto by było naśladować. W skrócie streszczę, czego używam, ale nie o tym jest dzisiejszy wpis, a przynajmniej nie takie miałam założenie :))))
szampony - naprawdę nie jestem tu wzorcem, bo używane szampony zawierają silniejsze detergenty. Obecnie używam szamponu Garnier Hydra Fresh, zamiennie z L'Oreal Botanicals z kolendrą i Joanną Naturia pokrzywa i zielona herbata (używam od lat). Co mi w ręce wpadnie, byleby oczyszczało, ale nie nadmiernie (Joanny używam raz na kilka myć). Miło wspominam Petal Fresh Aloe&Citrus i pewnie do niego wrócę. Szampony nawilżające i regenerujące = przyklap. W szamponach unikam silikonów, bo nie chcę obciążać przetłuszczającej się skóry głowy
odżywki - po każdym myciu, obowiązkowo! Czyli codziennie :) Dlatego odżywki schodzą przy mojej długości bardzo szybko i nie kupuję drogich - zbankrutowałabym. Bardzo lubię odżywki Garniera (Hydra Fresh, Goodbye Damage, Awokado i karite), polubiłam też Balea Oil Repair (żałuję, że nie mam dostępu do DM). Na co dzień często używam Kallosów, widzicie je w prawie każdym denku. Miałam już: Banana, Blueberry, Cherry, Chocolate, Caviar, Vanilla, Latte, Jasmine, Argan, Multivitamin, Pro-Tox, (a w zapasie Aloe, Color, ponownie Chocolate) i możliwe, że o którejś wersji jeszcze zapomniałam. Schodzą, oj schodzą. Dla mnie to po prostu przyjemne odżywki na co dzień, poza Pro-Tox, ta wersja faktycznie była mocniejsza i bogatsza. W odżywkach silikony mi nie przeszkadzają, nakładam tylko na długości, z zachowaniem odstępu od skóry głowy
maski - nie używam praktycznie wcale, chyba że jako odżywki na 1-3 minuty. Może dlatego, że nie myję włosów z głową w dół (o tym za chwilę), więc musiałabym wejść cała pod prysznic, umyć włosy, nałożyć maskę, wyjść, wysuszyć się, a za ileśtam minut znowu wchodzić pod prysznic, moczyć ciało i znowu je osuszać. Nie mam do tego czasu, cierpliwości i nerwów
zabezpieczanie końcówek - nie jestem wierna konkretnym produktom ;) Właśnie kończę serum na końcówki Garnier Goodbye Damage (lubię), w międzyczasie poznałam L'Oreal Mythic Oil (jest ekstra!) i oleokrem Biovax (mam wersję Diamond). Zawsze zabezpieczam końcówki, nie unikam silikonów, bo i tak je zmywam. Ale za to stanowczo unikam alkoholu (alcohol denat.) w składzie - rozumiem jego obecność we wcierkach, ale w produktach do końcówek lub na długości zdecydowanie unikam
odżywki w sprayu - oprócz typowego serum na końcówki, lubię też spryskać włosy ładnie pachnącą mgiełką - ogranicza puszenie, wygładza włosy, nabłyszcza i zmiękcza. Na pewno również zabezpiecza. Nie używam codziennie, ale dość często. Głównie sięgam po Gliss Kury :)
olejowanie - trochę mi smutno, ale już dawno nie olejowałam włosów. Mam na myśli regularne olejowanie, bo sporadyczne użycie raz na miesiąc się nie liczy ;) W czasach, gdy olejowałam włosy regularnie, miały się jeszcze lepiej i zbierałam masę komplementów :)
wcierki - kiedyś byłam w tym regularna, obecnie - jak mi się przypomni :<
suplementacja - nie przyjmuję obecnie żadnych suplementów diety, już od prawie roku. Moja codzienna dieta również nie jest w stylu insta food... Nie, żebym wsuwała fast foody (choć raz na jakiś czas - jasne, że tak), ale moja dieta to bardziej schabowy, mielony i grochówka, niż kotleciki z ciecierzycy z karmelizowaną marchewką ;)
Jak widać, moja pielęgnacja nie świeci przykładem. Nie jest wzorem łagodności i zrównoważonej pielęgnacji. Używam również tych silniejszych szamponów, nie wystrzegam się SLS. Nie unikam silikonów w odżywkach i produktach zabezpieczających na długości (ale w szamponach owszem). Unikam jedynie alkoholu w odżywkach i produktach do zabezpieczania końcówek. Staram się oczyszczać włosy przy skórze głowy i odżywiać oraz zabezpieczać na ich długości. Nie zastanawiam się na co dzień nad równowagą PEH (proteiny, emolienty, humektanty), dopiero gdy włosy zaczynają się nadmiernie puszyć, zaczynam szukać winowajcy ;) Mogę więc powiedzieć jedno - nie bierzcie ze mnie przykładu ;)
Głównym aspektem dzisiejszego wpisu jest to, w jaki sposób postępuję z moimi włosami na co dzień. A szczerze mówiąc - obchodzę się z nimi jak z jajkiem ;) I myślę, że to ma największy wpływ na ich dobrą kondycję.
Myję włosy codziennie wieczorem, stojąc pod prysznicem tyłem do zawieszonej słuchawki, i odchylając głowę w tył - w ten sposób unikam plątania. Nie cierpię myć włosów z głową skierowaną w dół, ponieważ mam później trudności z ich rozczesaniem do tyłu. Dodatkowo wszystkie procesy (mycie, płukanie, nakładanie odżywki, znowu płukanie) tak długo u mnie trwają, że zaczyna mnie wszystko boleć od tak długiego nachylania się. A nie mogę sobie uklęknąć, bo wtedy połowa włosów leży na podłodze prysznica ;)
Myję tylko skórę głowy i przeciągam pianę po długości włosów - unikam zbyt mocnej styczności z detergentem i niepotrzebnego pocierania włosów.
Nakładam odżywkę po każdym myciu, na długości włosów, zachowując odstęp od skóry głowy, by uniknąć przyklapu. Bardzo rzadko zdarza mi się użyć samego szamponu, są to wyłącznie sporadyczne sytuacje, gdy się mega spieszę. Wówczas szampon nie może plątać włosów i koniecznie sięgam po ekspresową odżywkę w sprayu.
Przed nałożeniem odżywki odciskam delikatnie nadmiar wody - dzięki temu odżywka się nie rozrzedza i ma większe szanse zadziałać, jak powinna ;)
Nakładam odżywkę delikatnie (!) przeciągając ją po długości, nie szarpię i nie trę włosów.
Staram się nie używać gorącej wody do płukania włosów - raczej letnią. Latem przepłukuję je chłodną, ale zimą nie dam rady, zamarzam :))) Zimna woda zamyka łuski włosa. Pamiętajcie jednak, że aby substancje z odżywki wniknęły w głąb włosa, potrzebują, by łuski się rozchyliły. W związku z tym najpierw myję włosy ciepłą wodą, a dopiero odżywkę spłukuję chłodną.
Po spłukaniu odżywki delikatnie odciskam dłońmi nadmiar wody przesuwając się powoli od góry do dołu - nie trąc dłońmi o włosy, tylko odciskając delikatnie miejsce po miejscu w dół. Odciskam, puszczam, kawałek niżej odciskam, puszczam i tak do samego dołu. Następnie zakładam bawełniany turban z guziczkiem (nie pocieram włosów ręcznikiem!). Dwa lata temu (sierpień 2015) kupiłam dwie sztuki bawełnianych turbanów polskiej produkcji, o wysokiej gramaturze (kupiłam z tej aukcji - nadal jest aktywna! :)). Jestem nimi zachwycona, cudownie chłoną wodę, są łagodne dla włosów i bardzo wygodne. Nieporównywalne do chwalonych turbanów z mikrofibry, które totalnie się u mnie nie sprawdziły. Jedyną wadą tych turbanów było to, że są dla wielkogłowych, spadały mi z włosów. Wystarczyło odpruć guzik i przeszyć go odrobinę odrobinę dalej i już jest ok :) Polecam i chyba kupię ponownie, na wszelki wypadek - mimo, że po 2 latach codziennego używania nadal są w dobrym stanie (poza tym, że uprałam je z czerwonym ręcznikiem - kupowałam białe, a mam różowe, magia!).
Zawsze zabezpieczam końcówki! Włosy codziennie ocierają się o ubrania, poduszkę, czeszemy je szczotką, plącze je wiatr, osadza się na nich brud i zanieczyszczenia z powietrza, spaliny... Zdecydowanie warto je zabezpieczać przed czynnikami zewnętrznymi i urazami mechanicznymi. Nie unikam silikonów w serum na końcówki - ważne, by pilnować ich nadbudowania i zmyć raz na jakiś czas porządniejszym szamponem. Serum na końcówki nakładam od połowy długości w dół lub na same końce - zależy czy używam dodatkowo mgiełki, czy nie.
Rozczesuję włosy, zaczynając od końcówek i stopniowo idę ku górze. Nie szarpię włosów chaotycznie, staram się je delikatnie "głaskać" szczotką. Kiedyś szczotkowałam włosy od góry w dół i dziwiłam się, czemu mam takie kołtuny... ;)
Używam szczotek typu Tangle Teezer, dTangler, D-Meli-Melo, Tangle Angel. Najbardziej lubię Tangle Teezer, ale niestety mam wersję bez jakiejkolwiek rączki, więc ciężko się jej używa :(. Ale jest świetna, trwała i nie elektryzuje włosów. Na drugim miejscu postawiłabym D-Meli-Melo, to porządna szczotka, dobrze rozczesuje, nie elektryzuje włosów, ma rączkę. Jedynie ząbki są trochę ostre i należy być ostrożnym przy skórze głowy... Tangle Angel to piękna szczotka, ale nie leży najlepiej w mojej dłoni (wbija mi się ta rozszerzana podstawa), strasznie elektryzuje mi włosy i szybko wygięły mi się ząbki po bokach. Najgorzej oceniam dTangler - zniszczyła się w mig...
Staram się zachowywać możliwie najdłuższy odstęp czasowy przed myciem włosów, a pójściem spać - spanie w mokrych włosach przyczynia się do ich niszczenia (są bardziej podatne na niszczenie poprzez ocieranie o poduszkę). Zwykle gdy kładę się spać, są jeszcze lekko wilgotne, ale już nie mokre. Zdecydowanie gorzej reagują na suszarkę, niż spanie w wilgotnych włosach, więc ich nie dosuszam.
Nie używam suszarki, prostownicy, lokówki. Tylko w bardzo wyjątkowych sytuacjach - gdy naprawdę mi się gdzieś wygniotą włosy, przejadę lekko prostownicą. Gdy naprawdę muszę wyjść z domu, a mam mokre włosy (nieprzewidziana sytuacja), to je wysuszę. Ale to są sytuacje bardzo sporadyczne i awaryjne. Moją suszarkę kupiłam w 2012 roku (Remington D3710) i do dziś działa świetnie. Jasne, nie była w tym czasie mocno eksploatowana, bo używam rzadko, ale działa :) Staram się suszyć chłodniejszym powietrzem, a na samym końcu użyć zimnego nawiewu w celu domknięcia łusek włosów. Suszarka ma też funkcję jonizacji, co jest dla mnie ważne.
Do spania związuję włosy w trzygumkowego kitka, używam tylko miękkich frotek, żeby metalowe elementy nie szarpały włosów. Na co dzień czasem sięgam po gumki z metalowym łączeniem (bo akurat mam takie, które w miarę dobrze trzymają moje włosy), ale staram się jak najrzadziej. Niestety gumki typu Invisibobble koszmarnie zsuwają mi się z moich śliskich włosów. Jedynie takie obszyte materiałem jakoś się trzymają, ale w Rossmannie dostałam tylko takie w nieciekawych kolorach (i używam jedynie po domu), a ja do wyjścia z domu uznaję tylko czarne gumki :P Takiego trzygumkowego kitka pokazywałam również we wpisie → 10 tricków kosmetycznych. Frotki są przyjazne dla włosów, dobrze trzymają je w ryzach, nie wyrywam sobie przygniecionych (przeze mnie lub męża) włosów podczas spania i nie denerwują mnie, fruwając wszędzie ;) Nie lubię warkocza, bo po jego rozczesaniu mam mega napuszone włosy (u góry przyklap, a na dole puch...), a przeczesanie palcami to dla mnie za mało.
Staram się nie farbować włosów zbyt często. Bardzo rzadko farbuję w odstępie miesiąca (tylko przed ważnym wydarzeniem), zwykle w odstępie dwóch-trzech. Staram się przedłużać ten czas, jak tylko mogę. Farbuję na kolor nieodbiegający jakoś super-mocno od naturalnego (jest ciemniejszy i cieplejszy), więc odrosty nie są drastyczne. Używam mojej sprawdzonej farby Joanna Multi Cream, po którą sięgam od lat i jest dla mnie niezawodna. Używając w kółko tej samej farby, mogę się skupić na odrostach i tylko raz na jakiś czas zafarbować włosy na długości.
Pomimo przetłuszczającej się skóry głowy, staram się możliwie jak najrzadziej sięgać po suche szampony. Dla mnie to ostateczność, nie codzienność. Jeżeli mam czas rano, korzystam z tricku pudrowania skóry głowy (→ 10 tricków kosmetycznych), by zapobiegać przetłuszczaniu, ale to również tylko przed ważnym wyjściem, nie codziennie.
Przed wizytą w aquaparku lub na basenie wcieram we włosy trochę olejku, by zabezpieczyć je przed chlorowaną wodą. Dodatkowo zawsze zaplatam warkocza, by się nie plątały (raz tego nie zrobiłam i bardzo żałowałam...) i takiego warkocza jeszcze raz przejeżdżam jakimś zabezpieczaczem.
To już wszystko, o czym byłam w stanie sobie przypomnieć :)
Załączam jeszcze dwie animacje:
Jak widać, może i moja pielęgnacja (używane produkty) nie jest wzorem do naśladowania, ale za to z włosami obchodzę się jak z jajkiem. Porad we wpisie jest bardzo dużo, ale do wszystkich się stosuję z wysoką starannością - żeby delikatnie odcisnąć wodę, żeby nie pocierać włosów, nie szarpać ich, zawsze zabezpieczać, zawsze związać do snu i tak dalej. Może się wydawać, że tego jest strasznie dużo (i w sumie jest...), ale wszystkie te czynności tak bardzo weszły mi w nawyk, że się nad nimi zupełnie nie zastanawiam. Ba, ten wpis tworzyłam od kilku tygodni, skrupulatnie notując co ja właściwie robię z włosami ;) Bo na co dzień zupełnie się nad tym nie zastanawiam, te czynności są dla mnie standardowym schematem działania. I dopiero, gdy skupiłam się na tym bardziej, zapisując wszystko po kolei, okazało się, że faktycznie trochę tego jest.
Pamiętajcie, że nie wszystkie rady, które sprawdzają się u mnie, sprawdzą się też u Was. Przykładowo, niektórzy twierdzą, że lepiej wysuszyć włosy chłodnym powietrzem, niż pozwolić im schnąć samoistnie. A ja wolę im pozwolić wyschnąć :) Niektórzy twierdzą, że odżywkę lepiej jest wetrzeć we włosy, a moim zdaniem nie. Próbujcie, szukajcie rozwiązań najlepszych dla swoich włosów :)
Zdaję sobie również sprawę z tego, że ta fryzura może nie być najkorzystniejsza przy mojej budowie ciała i bardzo niskim wzroście (159-160 cm). Być może mnie przytłacza, a krótsze włosy byłyby korzystniejsze. Niemniej jednak długie włosy to było moje marzenie, które zrealizowałam i napawa mnie dumą. Ba, moją walkę o długie włosy pokazywałam w 2012 roku → Aktualizacja włosów z października. Gdy rok temu mocno ścięłam włosy, bardzo żałowałam i źle się z tym czułam, brakowało mi tego czegoś, co mnie wyróżniało. Na szczęście, jak widać, odrosły i znowu mam +10 do dobrego samopoczucia. A myślę, że właśnie o to w tym wszystkim chodzi :) Jeżeli kiedyś sama poczuję taką wewnętrzną potrzebę - zetnę. Ale to nie jest ten moment :)
Nie jestem dumna z dzisiejszych zdjęć (nie korzystam już z tego tła), ale nie mam jak zrobić powtórki, bo większość odcieni znalazła już nowego właściciela :(
Podczas kwietniowego spotkania MAYbe Beauty (relacja) firma Bell obdarowała nas upominkami w postaci cieni w kremie, korektorów w pędzelku oraz pudrowych pomadek w kredce, które chciałabym Wam dziś zaprezentować. Zwykle dość obojętnie przechodziłam obok szafy Bell, a szkoda, bo jak się okazuje, niektóre kosmetyki są zdecydowanie warte uwagi (no, poza cieniowym bublem opisanym w rozczarowaniach sierpnia). A niedawno kupiłam ich puder SPF50, który jak na razie skradł moje serce - ale o tym nie dziś.
Dziś chciałabym zestawić razem moje wszystkie lakiery Semilac - nie jest to żadna imponująca kolekcja, mam ich raptem 14. Być może jednak zastanawiałyście się nad którymś z tych kolorów, a mój wpis ułatwi Wam wybór? :) A może po prostu któryś z nich wpadnie Wam w oko? :) Zapraszam!
Nareszcie udało mi się ogarnąć z denkiem :) Muszę przyznać, że wpisy z tej serii są baaaardzo czasochłonne. Też tak macie?
To denko jest niejako uzasadnieniem moich zakupów sierpnia →Nowości sierpnia. Ktoś mógłby się oburzyć "po co Ci tyle odżywek?", "po co Ci tyle maseczek do twarzy?", ale same zobaczcie - to naprawdę u mnie schodzi. W tym denku są 4 pełnowymiarowe odżywki + 2 miniaturki. Przy włosach do talii i konieczności codziennego mycia włosów, one po prostu schodzą jak szalone. Jest tu również 11 maseczek do twarzy + jedna duża tubka Bania Agafii ;) Także same rozumiecie - nie mogłam odpuścić promocji -49% ;)
Dziś miało być denko, ale szczerze mówiąc... jestem jeszcze w głębokim, ciemnym lesie ze zdjęciami, pisaniem i wszystkim, a denko zawsze zajmuje mi ładnych parę godzin... ;) Więc prawdopodobnie pojawi się w piątek :)
Zakupy sierpnia
Cień Bell w cudownym odcieniu starego złota/złotego antycznego brązu kupiłam pod wpływem kuszenia Zoili @czasamikosmetycznie, niestety okazał się... bublem i obie go przeklinamy :D Kosztował zaledwie 7,99 zł w Biedronce, więc zakup nie boli aż tak bardzo, ale jeżeli chcecie wiedzieć więcej, to stay tuned, pojawi się w rozczarowaniach sierpnia.
Pokazywałam go na Instagramie i ech, mam nadzieję że nikt go nie kupił z mojego "polecenia"!
(jeżeli jeszcze mnie nie obserwujesz na Insta, to zapraszam :) @basia.blog)
Sierpień zakupowo upłynął przede wszystkim pod znakiem promocji -49% w Rossmannie. Dotychczasowe promocje mnie nie interesowały bo (moim zdaniem) miały niekorzystne warunki (nadchodząca promocja też mnie nie interesuje), ale ta... musiałam skorzystać, mega się opłacało! Moje łupy pokazywałam też na Facebooku. Chwyciłam preparat do skórek Sally Hansen, który uwielbiam, a wychodził bardzo tanio. Od dawna na mojej wishliście wisiał również (już nie wisi) peeling do ust Evree. 14,99 zł w cenie regularnej mnie nie zachęcało, ale w -49%? Musiałam spróbować! Nie brałam żadnych smarowideł do ust oraz balsamów do ciała, ponieważ mam nadmiar :P Uznałam też, że nie potrzebuję obecnie odżywki do paznokci (mam jedną i to wystarczy).
To zdjęcie to ciąg dalszy zakupów z Rossmanna. O ile nie poszalałam z pielęgnacją ciała, odżywkami do paznokci i balsamami do ust, tak nie mogłam odmówić sobie kilku odżywek do włosów. Przy włosach do talii schodzą jak woda, zwykle kupuję Kallosy by nie zbankrutować, więc miło będzie poużywać "normalnych" odżywek :) Ale dopiero byłam u fryzjera i trochę podcięłam włosy :) O Garnier Hydra Fresh już pisałam, bardzo ją polubiłam, więc wzięłam od razu dwie. Garnier Goodbye Damage to stały bywalec moich denek, więc też nie mogło zabraknąć uzupełnienia. Isanę do włosów brązowych też już miałam i miło wspominam. Pantene odżywka w piance była przeciętna, ale nie obciążała włosów, więc chwyciłam na dni, kiedy chcę uzyskać dłuższą świeżość włosów. Isany Oil Care jeszcze nie miałam, a Oleokrem chciałam już od kilku miesięcy. Po promocji z okazji Dnia Kobiet nastąpił wysyp zachwytów nad Oleokremami, a ja tak żałowałam, że żadnego nie wzięłam! Miałam problem, by się zdecydować na konkretną wersję (bo wszystkie były chwalone), ale ostatecznie wzięłam Diamond i jak na razie jest miłość pod względem zapachu i działania <3
Tak, to dalszy ciąg łupów z Rossmanna. Chciałabym powiedzieć, że żałuję, ale... nie żałuję. Saszetki nie są drogie, a w -49% to już w ogóle! A ja się regularnie maseczkuję, więc na pewno się nie zmarnują. Ziaję już miałam (wszystkie wersje), AA Beauty Bar również. Dermaglin chciałam wypróbować od dawna, ale cena ok. 6-7 zł na jedno użycie mnie nie zachęcała, więc to była dobra okazja. Bielendę korygującą mam w tubce i jestem ciekawa, czy wersja w hydroplastycznym płacie to będzie to samo. Bielendę jelly (pomarańczową) chciałam wypróbować już od jakiegoś czasu. Eveline z węglem i Bielenda z zieloną herbatą wpadły w moje ręce spontanicznie (obie są na 2 użycia). Nad L'Orealem długo dumałam i dumałam. W cenie regularnej kosztuje 34,99 zł i w życiu nie dałabym tyle za glinkę. Ale za ok. 17-18 zł mogę spróbować, podobno wystarcza na 10 aplikacji.
To też zakupy z Rossmanna, ale już nie z -49%. Słynna szczotka do ciała, którą chciałam od dłuższego czasu (była w promocji) i puder Bell Hypoallergenic SPF50, którego zakup mnie rozzłościł :P Kilka dni przed zakupami pisałam z Hebe na Facebooku i pytałam ich o dostępność tego pudru w gdyńskim Hebe (akurat było -30% na Bell Hypoallergenic). Napisali mi, że on nie jest dostępny w Gdyni i że najbliżej to w Gdańsku - no nie, nie będę jechać taki kawał po puder, to żadna oszczędność. Więc gdy zobaczyłam go w promocji w Rossmannie, wzięłam od razu. I co? Chwilę później byłam w Hebe, a tam dokładnie ten puder, kilka złotych taniej niż w Rossmannie!!! Nie jest dostępny, taaaaa...
A to zakupy z wspomnianej już wizyty w Hebe. Mgiełka Tutti Frutti była w promocji w gazetce i przeogromnie mnie kusiła. Jestem w niej zakochana i używam na potęgę - to jeden z nielicznych produktów, do których dobrałam się przed obfoceniem :D Maseczkę Himalaya Herbals Neem polecono mi na wizażu. Na razie leży zamknięta w szufladzie, nie otwieram :) Podobnie zamknięta leży Evree Black Rose i czeka na swoją kolej. Polecała mi ją Bogusia :) To kolejny "zakup-okazja", który mnie rozzłościł. Po opublikowaniu regulaminu promocji w Rossmannie okazało się, że Evree nie wchodzi. Przeprowadziłam symulację w koszyku, rabat się nie naliczył. Wzięłam ją więc z okazji -30% na Evree w Hebe, po czym okazało się... że chyba wprowadzili zmiany w promocji Rossmanna, bo później jednak maska Evree wchodziła w -49%! Znowu kilka złotych stracone! Pecha miałam w tym miesiącu! Niby weryfikowałam promocje, sprawdzałam gdzie wyjdzie lepiej, a i tak nie wyszło!
Zabijcie mnie, ale to ciąg dalszy łupów z Rossmanna. Skorzystałam z promocji po raz drugi (za drugim razem wchodziło -40%). W innym Rossmannie wzięłam na spróbowanie inną odżywkę w piance Pantene (Aqua Light), olejek Babydream fur Mama który uwielbiam i kusiła mnie nim kascysko. W moje ręce wpadły też peelingi Tutti Frutti. Jak się okazało, rabat naliczył się od... ceny promocyjnej (zamiast regularnej), więc z -40% za jeden peeling wychodziło... około 2,15 zł! Mam więc 300 ml peelingu za 6 zł :D Wzięłam też waciki Isana, ale to już oczywiście poza promocją.
Na początku sierpnia udało mi się załapać do testowania luksusowego kremu Janda SPF50 z portalem KobietaMag.pl. Zupełnie zapomniałam o moim zgłoszeniu, nie sprawdzałam wyników i byłam bardzo zaskoczona niespodziewaną paczką :D Niestety krem okazał się być bardzo przeciętny. W dni typu filtr+puder (po domu, na działkę, do sklepu) jest ok, ale pod makijaż jest bardzo średni, pozostawia zbyt bogatą warstwę. Pięknie pachnie i nie jest drogi, ok. 30 zł (a podobno luksusowy :D).
Załapałam się też do testów sprayu na odrosty L'Oreal na wizażu. Działa całkiem fajnie, ale wydaje się być bardzo niewydajny, więc to raczej jednorazowa przygoda.
Suchym żelem-kremem Antheliosa jestem wstępnie zaaaaachwycona, kulką Vichy również. Krem Pharmaceris wydaje się po prostu ok, a po peelingu Pharmaceris... na razie zero efektów. Na ostateczny werdykt co do każdego produktu jest zdecydowanie za wcześnie :)
Dostałam też super-paczuchę z Resibo <3 Markę kojarzę od dawna, ale niczego jeszcze nie miałam, poza próbką balsamu. Do testów otrzymałam odżywczy balsam do ciała, kojący balsam do ust, olejek do demakijażu ze ściereczką, multifunkcyjny peeling do twarzy, kulę do kąpieli (pójdzie dalej, nie mam wanny) i opaskę na głowę :) W paczuszce znalazły się też 3 próbki. Jestem bardzo ciekawa marki.
Pod koniec sierpnia dotarło do mnie również pudełko ShinyBox. W tym miesiącu oceniam je raczej słabo. Pudełko o wartości ok. 400 zł, które zostało kwotowo zdominowane przez (bezużyteczny dla mnie) voucher za 369 zł, więc reszta jest raczej niskopółkowa. Odcień cienia mi nie pasuje, model pędzelka również. Balsamów do ciała mam nadmiar. Umieszczenie farby w pudełku to nieporozumienie. Chusteczka samoopalająca jest dla mnie zbędna. Zostawiłam sobie tylko emulsję do mycia AA (i żałuję, bo pachnie nieciekawie) i saszetkę SheFoot (już zużyłam). Dumam nad Kueshi - zostawić czy puścić dalej.
Tuż po ShinyBoxie przyszło również ciekawsze (dla mnie) pudełko InspiredBy. Butelka filtrująca wodę to dla mnie, wbrew pozorom, miłe zaskoczenie ;) Z chęcią zachowam. Żel z panthenolem i plastry na odciski nie sprawiły, że skakałam z radości, ale w sumie się przydadzą, schowałam je już do domowej apteczki. Dalej puszczę krem na wypryski i filtr Janda (który już mam).