Zapraszam na kolejne denko z ostatnich 2 miesięcy, będzie dużo zdjęć :)

Włosy:
Zawsze wracam do farb Joanna Multi Cream. Farbuję nimi od lat, różnymi odcieniami (orzechowy brąz, kasztanowy brąz, cynamonowy brąz) i zawsze wychodzą ok, choć nie do końca tak, jak na opakowaniu. Niektóre efekty farbowania mogłyście zobaczyć tutaj. Na kondycję włosów nie narzekam, a do tego farby są tanie, kupuję w promocji za 5,99 zł :)

Mimo, że przez całe życie nie miałam problemu z łupieżem, kilka miesięcy temu zrobiła mi się jakaś jedna plamka łupieżu na skórze głowy, nie mam pojęcia od czego. Nie przejęłam się tym jakoś bardzo, po prostu zmieniłam szampon, zmiana się załagodziła, a w chwili obecnej nie ma jej już prawie wcale. Wybrałam Head&Shoulders, wersję citrus fresh dla włosów przetłuszczających się. Pienił się jak szalony (więc wydajność bardzo dobra) i mocno oczyszczał. W czerwcu byliśmy na tygodniowym wyjeździe pod namiotem więc sięgnęłam po mniejszą buteleczkę szamponu Joanna Naturia pokrzywa i zielona herbata, który gości u mnie od lat i go uwielbiam (pojawiał się w niejednym denku). Zastanawiałam się, czy jest sens brać aż 200 ml na tydzień (stanowczo za dużo), ostatecznie wzięłam i nie żałuję. Mąż (pomimo wydrukowanej przeze mnie listy co ma zabrać leżącej na biurku) zapomniał zabrać wszystkich swoich kosmetyków (szamponu, żelu pod prysznic, mydła...), więc większa butelka się przydała ;) Szampon jest z tych mocniej oczyszczających, ładnie pachnie i jest bardzo tani.

Miniaturka szamponu przeciw wypadaniu włosów Radical znajdowała się w kwietniowym InspiredBy U.R.O.K., które prezentowałam tutaj. W sumie to... już nawet nie pamiętam, jak się sprawdzał, wspominam miło, ale bez zachwytów, a jeżeli chodzi o działanie wzmacniające, to cóż mogę powiedzieć po tych paru użyciach? ;)

Maski Kallos są stałym elementem w mojej łazience, ciągle używam różnych wersji (miałam już widoczną na zdjęciu maskę Banana, ale też Blueberry, Cherry, Chocolate, Caviar, Vanilla, Latte, Jasmine, Argan, Pro-Tox, a teraz mam Multivitamin, a w zapasie Aloe i ponownie Chocolate, a o jakiejś wersji z pewnością zapomniałam). Gdybym miała ocenić je jako maski do włosów, wypadłyby bardzo słabo, chyba tylko Pro-Tox ma faktycznie znakomite działanie na włosy. Całą resztę traktuję jak zwykłe odżywki na co dzień, których mi nie szkoda przy moich włosach do pasa (ok. 9-12 zł za wielki, litrowy słój!). Wersja Banana pachniała niestety dość sztucznie, ale byłam z niej zadowolona. Z kolei odżywkę Garnier Goodbye Damage poznałam dzięki testom na wizażu i od tamtej pory zużywam ją hurtem, na moich włosach sprawdza się fantastycznie i pojawia się regularnie w denkach. Pisałam o niej tutaj i w prawie każdym denku ;).

Suche szampony Batiste są dla mnie czasami ostatnią deską ratunku przy przetłuszczających się włosach. Nie lubię co prawda tego uczucia, gdy włosy są nimi popryskane (takie uczucie "pyłku" na skórze głowy), ale potrafią uratować tyłek, tfu, włosy przed niespodziewanym wyjściem ;) Wersja blush pachniała słodko, dziewczęco.

Ciało:
W zeszłym roku byliśmy na wakacjach w Chorwacji, po raz pierwszy samochodem, wcześniej zawsze motocyklem. Aaaaale się obkupiłam w DM! Do tej pory nie było jak przywieźć zakupów z powrotem, więc tym razem zaszalałam :) Nadal nie zużyłam wszystkich żeli pod prysznic Balea :D Wersja Melone trochę rozczarowała mnie sztucznością zapachu, ale ogólnie była ok. Żel pienił się średnio (ani dobrze, ani źle), nie wysuszał skóry i był tani ;) Ogólnie żele Balea bardzo polubiłam, tylko ta wersja nieco gryzła sztucznością.

Nie, żebym zużywała żele do higieny intymnej takim hurtem, po prostu oba zostały kupione w tym samym czasie, stały w innym miejscu i były zużywane równocześnie. Z obu żeli do higieny intymnej Intimea byłam zadowolona, dobrze myły, odświeżały, nie narobiły szkód. Niebieski pachniał morsko, świeżo, zaś zielony rumiankowo, kojąco. Pompka na plus, w dodatku są tanie. Teraz mam wersję różową.

Pewnie już dobrze pamiętacie, że pielęgnacja ciała nie jest moją mocną stroną. Balsam Nivea Kwiat Wiśni i Olejek Jojoba skutecznie zachęcał mnie do smarowania swoją niebywałą lekkością i przecudownym zapachem. Walory pielęgnacyjne raczej średnie, ale wpisywały się w moje oczekiwania. Więcej przeczytacie w recenzji. Zużyłam dość szybko, ale to raptem 200 ml.

Antyperspirant Oillan med.control otrzymałam w kwietniu na spotkaniu MAYbe Beauty, o którym pisałam tutaj. Używało mi się go przyjemne, dobrze chronił przed nieprzyjemnym zapachem, choć przed poceniem bywało różnie, zdarzało się uczucie mokrej skóry. Ogólnie nie rozczarował mnie, ale też nie zaskoczył jakoś szczególnie, więc nie planuję powrotu. Z kolei różowa kulka Garnier zaskoczyła mnie bardzo! Z kosmetykami Garnier mam różne relacje, czasem lepsze, czasem gorsze, a ten antyperspirant miło mnie zaskoczył. Skutecznie chroni przed poceniem i zapachem, był dla mnie swego rodzaju pewniakiem, gdy go używałam. Mam już kolejny egzemplarz w zapasie. Jedynie długość wchłaniania trochę mnie denerwowała ;) Z tej dwójki to Garnier wygrywa.

Krem do depilacji Byly Duo to jedyny krem do depilacji, do którego regularnie wracam, mimo że nie jest to moja ulubiona forma depilacji. Czas trzymania to zaledwie 3 minuty (max. 6 minut), a jego skuteczność jest naprawdę dobra. Pachnie świeżo, mentolowo-ogórkowo, ale niestety przebija się charakterystyczny zapach kremu do depilacji, który dla mnie po prostu... daje szambem (każdy krem do depilacji) ;) Pisałam o nim tutaj.

Serum do rąk Regenerum to jeden z nielicznych produktów w tubce, których nie rozcięłam po zużyciu. Był tak słaby, że gdy dobiegł końca, naprawdę nie miałam ochoty "wylizywać" resztek. Pojawił się w bublach kwietnia tutaj, a pełną recenzję znajdziecie tutaj. Po prostu... nie działa!

Twarz:
Różowy płyn micalarny Garnier to produkt, którego chyba nie muszę nikomu przedstawiać. Lubię go za relację cena-pojemność, jak również za to, że nie piecze mnie w oczy. Skuteczność również jest dla mnie wystarczająca - mocniejszy makijaż rozpuszczam uprzednio olejkiem. Pisałam o nim kiedyś recenzję tutaj, ale to było przed naszą erą ;).

Z kolei o płynie oczarowym Fitomedu pisałam całkiem niedawno, tutaj, wraz z animacją mgiełki :) Lubię go za działanie w sam raz dla mojej mieszanej, trądzikowej skóry, jednak zapach nie wpisał się w mój gust, delikatnie mówiąc. Zużyłam częściowo do skóry głowy, żeby przyspieszyć zużycie. Mgiełka była świetna, szkoda że opakowanie PET uniemożliwia mi ponowne użycie. Więcej na temat opakowań przeczytacie u My Lovely Fuchsia, polecam lekturę. Z kolei tonik rozjaśniający z kwasem kojowym z e-naturalne był trochę zapchajdziurą w zamówieniu - zamawiałam mój ulubiony krem Lynia Plum (o którym pisałam tutaj), ale kosztuje on niecałe 34 zł, podczas gdy akurat była darmowa dostawa od 50 zł :) Dorzuciłam więc również tonik. Używało mi się go bardzo przyjemnie, wygodne opakowanie z atomizerem, zapach miętowy (na hydrolacie z mięty pieprzowej), jedynie nie jestem w stanie wskazać czy działa, bo moja pielęgnacja skierowana na rozjaśnianie przebarwień jest dość rozbudowana i nie nastąpił żaden wielki przełom po wprowadzeniu tego toniku ;).

Maseczka witaminowa Bania Agafii okazała się u mnie bublem, pisałam o niej zarówno w bublach kwietnia tutaj, jak i w osobnym wpisie tutaj. Nie dość, że nie działa, to jeszcze jest upierdliwa w stosowaniu - bardzo rzadka, dosłownie spływa z twarzy. Wyrzucam, choć nie zużyłam do końca. Dobrze, że była tania.

Serum rozjaśniającego extra z Biochemii Urody używam już od 5 miesięcy (w duecie z kremem azelo/bha). Na początku byłam zachwycona, jak szybko znikają świeże przebarwienia (stare nie drgnęły), a teraz mam mieszane odczucia. Nie wiem, czy to możliwe, że moja skóra się przyzwyczaiła, ale mam jedno w miarę świeże przebarwienie, które bacznie obserwuję, a nie chce drgnąć... Wydajność tego serum jest dla mnie bardzo słaba, a niestety trzeba kręcić je samodzielnie (nie chce mi się już!) i zaczynam czuć małe wątpliwości - kupować dalej, czy szukać innego rozwiązania?

Żel do mycia twarzy Rival de Loop to miniaturka kupiona na wyjazd, o którym wspominałam wcześniej. Lubię po niego sięgać, zawsze przed wyjazdami kupuję ten sam żel i zużywam go z przyjemnością. Łagodnie, ale skutecznie myje twarz, nie ściągając skóry. Zużyłam już naprawdę sporo miniopakowań.

Z kremu pod oczy Vichy Liftactiv byłam bardzo zadowolona. Recenzowałam go w grudniu tutaj, a skończył się dopiero w maju! Co prawda używałam zwykle raz dziennie, choć zdarzało się, że i dwa. Tak więc jego cena wcale nie jest przerażająca przy tak zabójczej wydajności. Pozostawiał przyjemną, otulającą "kołderkę" na skórze pod oczami, sprawiał wrażenie bogatego. Dobrze nawilżał, moja skóra miała się naprawdę nieźle. Rano wolałam używać nawilżającego Vianka (za lekkość), choć Vichy też dawał radę. Po nim otworzyłam arganowy krem Nacomi i... strasznie się rozczarowałam w porównaniu do Vichy :(((

Kuracja odmładzająca z biotyną Dermofuture również trafiła do mnie na spotkaniu MAYbe Beauty (relacja). Nie miałam tego produktu gdzie wpleść w pielęgnację (używam serum rozjaśniającego z Biochemii Urody), ale zużywałam na szyi i dekolcie. Serum pachniało bardzo słodko (aż mdląco) i dość przyjemnie nawilżało skórę. Było dość bogate i pod makijażem mogłoby się nie sprawdzić. Ogólnie ok, ale nawet nie jestem w stanie ocenić, bo nie używałam zgodnie z przeznaczeniem.

Inne:
Odtłuszczacz i aceton to płyny niezbędne przy robieniu i ściąganiu hybryd. Zwykle kupuję właśnie te, gdyż są dostępne w wielu drogeriach online i mogę je sobie dorzucić "przy okazji".

Płyn do soczewek B-Lens jest dostępny w Rossmannie i bardzo go lubię. Teraz kupiłam inny, ReNu (Bausch&Lomb) bo akurat był w promocji i wychodziło na jedno i to samo, ale odnoszę wrażenie, że jest gorszy. B-Lens lepiej zmiękczał soczewki, czułam większy komfort po założeniu.

Chusteczki nawilżane Dada również kupuję już od dawna. Są niezastąpione do... wszystkiego :P Płatki kosmetyczne z Biedronki bardzo mnie rozczarowały - owszem, były mocne, ale jakieś takie nieprzyjemne dla oka. Płatki Isana są o wiele bardziej miękkie i przyjemne, choć niestety rozwarstwiają się mimo zszycia. Gdy producent postanowił je zszywać, pamiętam, że kupiłam je i były bardzo mocne, a zarazem miękkie i delikatne, a teraz jakby się pogorszyły...

Regenerum do brwi i rzęs to kolejny bubel tej firmy, o którym pisałam w bublach maja tutaj i osobno w recenzji tutaj. Po dwóch miesiącach efekty były zerowe i nie miałam już siły i chęci do dalszego smarowania, wylądowało w denkowym kartonie.

Dwa kolejne buble również trafiły do mnie na spotkaniu MAYbe Beauty (relacja) i oba trafiły do bubli kwietnia (klik). Błyszczyk Makeup Revolution był okropnie napigmentowany i rozlewający się, robił paskudne smugi i wyglądał tak nieestetycznie, że nie dało się go nosić. Od razu po nałożeniu czułam potrzebę zmycia. Z kolei Dr PawPaw to uniwersalne, barwione, wazelinowate smarowidło do ust i twarzy. Ma delikatnie czerwone zabarwienie, kolorystycznie wygląda nawet nieźle, ale gwoździem do trumny są tu drobinki, które są po prostu gigantycznym, nachalnym, obrzydliwym brokatem. Tego nie da się nosić na żadnej części ciała. Efekt pokazywałam w bublach kwietnia (klik).

I jeszcze kilka saszetek - Efektima 3w1 pochodziła z czerwcowego Shinybox (klik), po użyciu skóra była przyjemnie oczyszczona i rozjaśniona, byłam pozytywnie zaskoczona. Farmona Tutti Frutti również pochodzi z czerwcowego Shinyboxa, z jednej strony był szampon, z drugiej olejek pod prysznic. Pięknie, owocowo pachniały. Maseczka nawilżająca Ziaja była u mnie nie po raz pierwszy, bardzo lubię maseczki z tej serii. Z kolei osławiony Pilaten nie zdziałał nic. Użycie i ściąganie nie należało do przyjemnych, a efekt zerowy, maseczka nic nie wyciągnęła, szkoda. Próbki Dermedic NormAcne już nawet nie pamiętam...

Używałyście czegoś z mojego denka?
Jestem ciekawa, czy nasze opinie się pokrywają :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz