O bohaterze dzisiejszego wpisu napiszę niewiele, ponieważ nie miałam zbytnio okazji go używać. Dlaczego więc o nim piszę? Ponieważ bubel tak wybitnie mi się naprzykrzył, że chciałabym Was przestrzec przed jego zakupem. Pomimo najszczerszych chęci, efekt zawsze był wyjątkowo daleki od zamierzonego, nigdy nie wyszłam w nim na ulicę, w związku z czym jest to dla mnie bubel wszech czasów i wyrzucone pieniądze w błoto (na szczęście kupiony w drogerii internetowej, więc dużo taniej).
Zdjęcia takie sobie, ale opakowanie, choć dla mnie piękne, ciężko się fotografuje z uwagi na lustrzany efekt :)
Pomimo, że tusz ma bardzo fajną, dobrze rozdzielającą szczoteczkę, którą znam z klasycznego Volume Million Lashes (lubiłam ten tusz), niestety jego formuła jest tragiczna, więc dobra szczoteczka nic tu nie pomoże. Jest koszmarnie suchy, ciężki, grudkowaty, nie da się go równomiernie rozprowadzić na rzęsach. Skleja, a każda próba rozdzielenia kończy się wystawą grudek. Rzęsy są okropnie obklejone, obciążone i rozprostowane, nie chcą się za grosz unieść w górę. Po podkręceniu zalotką, tusz natychmiast obciąża rzęsy i prostuje skręt. Dla mnie bubel jakich mało!
Pojemność: 10,2 ml
Pomimo mojej ogromnej sympatii do niektórych tuszów L'Oreal (np. klasyczny Volume Million Lashes, wersja czerwona Excess), wersja wodoodporna okazała się być strasznym bublem.
Nie jest wart złamanego grosza :(