Chciałabym Was zaprosić na kosmetyczne podsumowanie roku - uwielbiam czytać takie posty u Was! :) Post będzie się składał z trzech części składowych: ulubieńcy grudnia, ulubieńcy roku, buble roku :)
Ulubieńcy grudnia
są to produkty poznane pod koniec roku (w listopadzie/grudniu), które nie zasłużyły jeszcze na miano ulubieńców roku (może za rok? ;)), ale muszę koniecznie o nich wspomnieć!

Bronzer i rozświetlacz My Secret to dość nowe produkty, kupiłam je niedługo po wejściu na rynek.
Wypiekany bronzer wydaje się bardzo chłodny, ale w rzeczywistości ociepla się na skórze. Jest jednocześnie satynowy, więc wygląda bardzo subtelnie. Nie jest mocno napigmentowany, więc nie ma obaw o efekt brudnej skóry.
Rozświetlacz również jest wypiekany, jest to druga wersja kolorystyczna My Secret, tym razem Sparkling Beige. Jest zdecydowanie chłodniejszy od Princess Dream, ale największa różnica jest, gdy zestawię je obok siebie - wtedy wybija różowe tony. Gdy użyję nowej wersji samodzielnie - wygląda po prostu beżowo. Piękny odcień, bardzo subtelny!
Kobo White Brightener to również produkt młody - rozjaśniacz do podkładu. Wystarczy niewielka ilość, by rozjaśnić zbyt ciemny podkład. Dla mnie atutem są również jego właściwości matujące - zdecydowanie podkręca mat w mieszance z podkładem, dzięki czemu przedłuża również trwałość makijażu! :) Szminka
Rimmel The Only 1 w odcieniu 200 Salute nie jest może ideałem jakościowym - to po prostu przyzwoita, komfortowa pomadka na co dzień, ale daje piękny efekt - mat nie jest płaski, lecz raczej subtelny, a w dodatku odcień jest dokładnie taki, jakiego szukałam od dawna, a to nie lada wyczyn! O
hybrydach Hyco pisałam niedawno
TUTAJ - jest to zdecydowanie zaskakujące odkrycie, jakością powalają na łopatki, a ich cena jest niższa, niż Semilac.

W grudniu pojawiła się u mnie również lampa pierścieniowa - moja ma moc 40W i jeszcze się "docieramy" - zdjęcia twarzy zwykle są na maxa prześwietlone, a zdjęcia kosmetyków (prawie wszystkie z tego posta :)) muszę niestety doświetlać. Ale może się z czasem dogadamy - nie ukrywam, że i tak dużo mi ułatwiła, ponieważ pracując w tygodniu i studiując w weekendy, po prostu nie mam możliwości korzystania ze światła dziennego - każda z Was pewnie doskonale wie, jak wygląda robienie zdjęć zimą po 17 ;)
Ulubieńcy roku:
twarz:

Podkład Lumene Natural Code zaskoczył mnie baaaardzo jasnym odcieniem, bardzo dobrą trwałością i długotrwałym matem. Minusem jest słabe krycie, więc zwykle musiałam budować je warstwami, ale i tak bardzo często po niego sięgałam, bo z uwagi na trwałość i mat stał się moim pewniakiem! Z kolei podkład MAC Pro Longwear waterproof okazał się być wyborem idealnym na... mój własny ślub. Jest nie do zdarcia i ma genialne krycie. Obecnie muszę go rozjaśniać, ale jest to jeden z lepszych podkładów, jakie kiedykolwiek miałam. Golden Rose Terracotta Mineral Powder w odcieniu 04 to hit YouTube i blogosfery chyba dzięki maxineczce ;) Skusiłam się i ja, nie żałuję - pięknie ożywia, ociepla twarz, a satynowy efekt dodaje świeżości. Róż Freedom w odcieniu Banish to był najczęściej lądujący róż na twarzy w tym roku - sięgałam po niego zawsze, gdy nie mogłam się zdecydować, czego dziś użyję, a gonił mnie czas i nie chciałam się bawić w proszki (kto ma za dużo czasu rano?). W rzeczywistości jest bardziej różowy niż brzoskwiniowy, a odcień subtelny i twarzowy. Z kolei róż mineralny Neauty w odcieniu Magnolia Bud jest po prostu przeeeeecudowny, ale wymaga ciut większej ilości czasu niż prasowaniec. Jest cudownie różowo-brzoskwiniowy, świeży, bardzo ożywia twarz.
Dowodem na to, że jestem "stała w uczuciach" jest to, że sporo ulubieńców z 2015 roku powtórzyło się w 2016 i towarzyszyło mi przez cały rok, byli nimi:
Świetnie kryjący i długotrwały podkład kryjący Neauty, intensywnie matujący puder Kryolan Anti-Shine, idealny dla mnie puder brązujący Kobo, bajecznie piękny rozświetlacz My Secret Princess Dream oraz piękny, subtelny róż Annabelle Minerals Romantic
oczy:
Ze smutkiem muszę przyznać, że w kategorii oczy mam mało ulubieńców. Owszem, malowałam się praktycznie codziennie, ale zabrakło mi pewnej dozy zachwytu, więc skromnie tylko trzy produkty:
Baza pod cienie Inglot jest absolutnie warta swojej ceny - kosztuje 49 zł, ale tubka jest duża, baza wydajna i naprawdę świetna. Łatwo się rozsmarowuje, zapewnia trwałość cieni przez cały dzień i podbija ich kolory.
Wodoodporny top coat Bell jest hitem przede wszystkim dlatego, że na rynku brakuje takich produktów. Mało który tusz wodoodporny się u mnie sprawdza, a tusze zwykłe... nie są wodoodporne, a czasem tego potrzebuję ;) Top coat jest bezbarwny i wystarczy pokryć nim wytuszowane rzęsy, by uzyskać wodoodporną warstwę ochronną. Działa!
Cień mineralny Neauty w odcieniu Sandy Beach to mój cielisty ideał, o którym mogłyście przeczytać
TUTAJ :) Pigmentacja, trwałość, odcień, poziom zmielenia, cena... Wszystko na piątkę z plusem :)
Ponownie, powtórzyli się ulubieńcy z 2015 roku i towarzyszyli mi wiernie w 2016:
Korektor Astor lubię za jasny odcień, świeży wygląd pod okiem i ładne rozświetlenie. Odżywka Eveline sprawdza się wyśmienicie w roli bazy pod tusz (nie wiem, które to już opakowanie), a cielista kredka Max Factor... na razie nie poznałam lepszej - ma świetny odcień i zadowalającą trwałość :)
usta:
Podobnie, jak w przypadku oczu - ciężko mi było się czymś zachwycić. Formuła mogła się okazać świetna, ale odcień nie bardzo. I na odwrót. Na wyróżnienie zasługuje tylko konturówna Lovely w odcieniu numer 1, która nie należy do najtrwalszych, ale uwielbiam jej odcień!
Tak naprawdę bardziej mogłam liczyć na ulubieńców z 2015:
Bourjois Rouge Edition Velvet 10 Don't pink of it to mój ideał kolorystyczny, a dodatkowo jest bardzo trwała. Odnoszę wrażenie, że świetnie pasuje do mojej bladej karnacji, użyłam jej na własnym ślubie. Masełko Astor w moim ulubionym odcieniu Hug Me - jest słabo napigmentowane, ale bardzo komfortowe i świetne na co dzień. No i mój ukochany EOS, tym razem Pomegranate Raspberry - uwielbiam za zapach, posmak, wydajność i działanie - wbrew wielu negatywnym opiniom co do jego skuteczności.
paznokcie:
Na paznokciach zdecydowanie dominowały hybrydy, z drobnymi skokami w bok. Nie mogło tu jednak zabraknąć mojego ulubionego preparatu do skórek Sally Hansen:
Jest bardzo wydajny i bardzo skuteczny, przyznam szczerze, że nie mam ochoty na eksperymenty, bo w 100% spełnia moje oczekiwania. Trzymam go jednak 2 minuty, a nie 15 sekund, jak zaleca producent. Nigdy mnie nie podrażnił, a właśnie tyle potrzebuje u mnie, by zadziałać jak powinien.
Z 2015 roku wiernie towarzyszyły mi hybrydy Semilac, które dopiero pod koniec 2016 zdradziłam z Hyco. Cenię Semilac za łatwą dostępność, dobrą jakość i popularność - praktycznie każdy odcień można zobaczyć u kogoś na paznokciach, zdjęć jest mnóstwo, dzięki czemu zakup zawsze jest przemyślany. Na pewno kupię jeszcze niejeden odcień, ale już bez poczucia ich monopolu ;)
inne/akcesoria:
Tu będzie zdecydowanie więcej pozycji - poznałam w 2016 roku mnóstwo fantastycznych gadżetów i akcesoriów , które ułatwiły mi codzienną, kosmetyczną rzeczywistość!

Pędzel Super Kabuki Lily Lolo, w przypadku którego wysoka cena jest uzasadniona świetną jakością. Gwarantuje bardzo naturalny wygląd podkładu mineralnego, jest też duży, więc przyspiesza aplikację. Ma też swoje minusy (przeczytacie o nich
TUTAJ), ale i tak jest hitem :)
Gąbeczki Blend it! są dla mnie idealne - niedrogie (około 25 zł), trwałe, bardzo mięciutkie, świetnie rozprowadzają podkłady płynne. To już mój trzeci egzemplarz (+ mam jeszcze dwie małe)! Pełna recenzja
TUTAJ.
Metalowa szpatułka Kryolan również okazała się być hitem - sprawdza się do nabierania różnych produktów (kremowych, sypkich) ze słoiczków. Sięgam po nią prawie codziennie. Jest bardzo porządna i niezniszczalna, a w dodatku spora i ciężka więc trudno będzie ją zgubić ;) Recenzja
TUTAJ. O bibułkach matujących Marion jeszcze napiszę, ale lubię je za niską cenę i skuteczność, ciągle mam je w torebce, sprawdzają się świetnie, a 100 szt. kosztuje kilka złotych ;)

Odkąd mam też pędzle Zoeva (Luxe Complete Set + kilka pojedynczych), sięgam już głównie po nie. Moje odczucia co do ich ceny są mieszane, nadal nie do końca jestem przekonana, czy są tego warte, gdyż taki sam efekt uzyskiwałam pędzlami Hakuro lub innymi. Niemniej jednak, Zoevy używa się o wiele przyjemniej.
Woski Yankee Candle towarzyszyły mi przez cały rok, w różnych wersjach zapachowych. Niska cena, świetna jakość, różnorodność zapachów... :) Perfumetki Neness znam również nie od dziś, ale ulubieńcem w 2016 roku był zapach inspirowany Paco Rabanne Olympea - sięgałam po niego baaaaaardzo często.

Stojak do suszenia pędzli wygrałam w rozdaniu i muszę przyznać, że świetnie się u mnie sprawdza! Wygodnie można suszyć pędzle włosiem w dół, czyli w pozycji najbardziej wskazanej, stojak jest również łatwy w utrzymaniu czystości, a poszczególne elementy składają się w kilka sekund, więc nie zajmują miejsca w domu. Jedynie plastik jest lichy, więc moje drzewko (jego "nogi") jest już klejone :D O stojaku pisałam
TUTAJ.
Myjka do pędzli For Your Beauty to bardzo wygodny gadżet, ułatwiający pranie pędzli. Różne rodzaje wypustek sprawdzają się do pędzli większych, mniejszych, czy też do wypłukiwania piany. Jest duża, więc wygodnie się z niej korzysta i kosztuje niecałe 13 zł.
Patyczki do korekty makijażu Cleanic to świetny gadżet! Z jednej strony to zwyczajny patyczek kosmetyczny, ale z drugiej jest szpiczasty, więc dociera w trudno dostępne zakamarki, jeżeli gdzieś wyjedziemy z makijażem i musimy dokonać poprawki.

Z 2015 roku towarzyszyły mi genialne puszki do pudru Inglot oraz alkohol izopropylowy, który świetnie oczyszcza i dezynfekuje pędzle pomiędzy myciami.
pielęgnacja:
W 2016 roku na szczególne wyróżnienie zasługują: woda termalna Uriage, która świetnie koi i regeneruje skórę oraz zastępuje mi tonik. Sprawdza się również do scalania makijażu i ściągania nadmiernej pudrowości. Olejek Isana to geniusz w wymywaniu podkładu z gąbeczek Blend it! ;) Zaś maseczki Bania Agafii w różnych wersjach (każdą już miałam przynajmniej raz zużytą od a do z) to bardzo wygodne rozwiązanie na co dzień - są odpowiednio wilgotne, saszetki wygodne w użyciu (wielorazowe, zakręcane), mają dość dobre składy, niskie ceny... Super sprawa!

Z 2015 roku towarzyszyli mi: płyn micelarny Garnier, który cenię za delikatność, wydajność, niską cenę i przyzwoitą, choć nie idealną skuteczność, odżywka Garnier Goodbye Damage, którą moje włosy po prostu kochają, krem do rąk Evree Instant Help, który moje dłonie uwielbiają za treściwość i brak mocznika, filtr matujący Vichy, który jest jednym z najbardziej komfortowych wysokich filtrów na rynku oraz mydło Dudu Osun, które nie ma sobie równych w oczyszczaniu cery problematycznej i jak dotąd nie znalazłam niczego lepszego :)
Nadal uwielbiam również
krem Lynia Plum, który przeszedł metamorfozę szaty graficznej, ale zawartość jest nadal fenomenalna, o czym możecie poczytać
TUTAJ. Dla mnie to najlepszy krem do twarzy, jakiego kiedykolwiek używałam.
Buble roku:
Niestety w 2016 roku znalazło się również nieco rozczarowań, o których pokrótce poniżej ;)
Bibułki matujące z pudrem Marion okazały się być wścieklepomarańczowe ;) Napiszę o nich niebawem.
Eyeliner Flormar, który miał być czarny, okazał się szary (
KLIK). Z kolei
przyrząd do czyszczenia szczotek FYB okazał się być bardziej destrukcyjnym narzędziem tortur i napiszę o nim niebawem ;) Niszczy wszystko, co stanie mu na drodze. Tusz
L'Oreal Volume Million Lashes wodoodporny to mistrz grudek i oblepienia rzęs, efekt jest fatalny. Zawiodły mnie również cienie
Maybelline Color Tattoo - wersja Nude jest pomarańczowa, gęsta, plastelinowata i wygląda nieświeżo na oku. Rose jest pod tym względem lepszy jakościowo, ale kolor jest totalnie nie mój. Żaden z nich nie jest u mnie trwały, wymagają dodatkowej bazy, więc zapewnienia, że te cienie sprawdzają się jako baza, mogę włożyć między bajki.

Serum Be Organic nie sprawdziło się ani na noc (za lekkie), ani na dzień (korektory się rolowały), pełna recenzja
TUTAJ. Z kolei
serum Dermofuture nie robiło praktycznie nic, a obietnice były kuszące ;) Recenzja
TUTAJ. O
serii korygującej Bielendy również można było przeczytać cuda, a u mnie nie wydarzyło się praktycznie nic, na uwagę zasługuje jedynie maseczka z tej serii. Recenzja
TUTAJ.
Szampon Gliss Kur miał dodawać objętości, a oblepiał włosy na potęgę, po spłukaniu miałam okropne uczucie niedomycia.
Pędzle Kavai niestety nie spełniły moich oczekiwań, ich jakość nie jest warta uwagi, szczególnie, że nie są bardzo tanie. Recenzja
TUTAJ.
Mgiełka olejkowa Garnier Fructis miała być super odżywką, a okazała się jedynie pachnącym gadżetem o zerowym działaniu, recenzja
TUTAJ.
Spore to podsumowanie, ale w końcu obejmuje cały rok :) Używałyście czegoś z powyższych? Macie podobne odczucia do moich? Koniecznie podzielcie się tym w komentarzach! :)