poniedziałek, 4 stycznia 2016
Ulubieńcy i buble w 2015 roku
Rok 2015 obfitował w wieeele, wiele nowości. Większość Waszych postów podsumowujących rok 2015 obejmuje zaledwie kilka produktów, więc złapałam się za głowę, jak sporządziłam listę wszystkich produktów, które mocniej na mnie wpłynęły (pozytywnie i negatywnie) w 2015. Było też dużo produktów przeciętnych - poprawnych, ale niezachwycających lub kiepskich, ale nienadających się do sklasyfikowania jako bubel - tych oczywiście tu nie ujęłam.
Nie przedłużając, bo i tak będzie długo, zaczynam :)
HITY 2015
1. Makijaż - twarz

Podkład mineralny kryjący od Neauty to nowość, ale miałam przyjemność poznać go wcześniej, w fazie testów. Jak na razie to mój ulubiony podkład mineralny - łączy w sobie dobre krycie, utrzymywanie matu, zaskakującą trwałość i małą tendencję do warzenia. To jest to! Annabelle i Pixie na razie poszły w odstawkę. Zaskoczeniem był też dla mnie krem BB Skin79 Orange - nie mam zbyt dobrego rozeznania w azjatyckich kremach BB, ale większość jest zazwyczaj szara lub różowa. Moja skóra ma wybitnie żółte tony i ten bebik również taki jest. Fantastycznie kryje, dobrze się trzyma na twarzy i ma SPF50. Jak dotąd kupiłam 26 próbek (jeszcze wersję Green), ale jak tylko wpadnie mi wolna gotówka, to kupię pełny wymiar. Dużym przełomem był też zakup pudru Kryolan Anti-Shine Powder. To jest dopiero mat!!! I tyle w temacie :) Ulubionym bronzerem w 2015 był bez wątpienia Kobo Sahara Sand, lubię go przede wszystkim za jasny i neutralny kolor, którym ciężko zrobić sobie krzywdę (a przy mojej bladej cerze o to nietrudno). Najlepszym rozświetlaczem okazał się My Secret Face Illuminator - pobił Wibo, pobił Mary Lou i rozświetlacze Kobo. Jest zdecydowanie bardziej subtelny, drobniuteńko zmielony i właśnie to mnie zachwyca, w sam raz na co dzień, bez efektu przesady :) Dwa róże, które najczęściej miałam na policzkach, to Annabelle Minerals w odcieniu Romantic oraz Essence Silky Touch Blush 90 Summer Dreaming. Uwielbiam je za subtelne, delikatne kolory, w sam raz na co dzień. Również ciężko z nimi przesadzić, a całodniowa trwałość również jest na plus. Nie spodziewałam się tak dobrego różu po Essence, serio.
2. Makijaż - oczy

Niepodważalnym hitem okazała się u mnie paletka Freedom Audacious Mattes - od momentu zakupu towarzyszyła mi niemal cały czas. Łączy w sobie odcienie ciepłe oraz chłodne, jasne oraz ciemne. Wszystkie odcienie są matowe. Must have dla wielbicielek nude, w dodatku za grosze! :) Żałuję tylko, że nie ma czerni i bieli (najciemniejszy odcień to taki grafit), wtedy już w ogóle piałabym z zachwytu ;)

W kategorii "oczy" przewijało się u mnie dużo różnorodnych produktów, ale niewiele z nich zachwyciło mnie na tyle, by tu trafić. Na to miano zasługują dwa korektory, które wykorzystywałam właśnie pod oczy. Kamuflaż w płynie Catrice (010) polubiłam za świetne krycie i brak efektu suchej skorupy, jak to było z NYX oraz Collection. Rozprowadzony zwilżoną gąbeczką wygląda bardzo lekko, zapewniając jednocześnie mocne krycie. Astor Perfect Stay 001 jest zdecydowanie lżejszy, ale dzielnie mi towarzyszył, zanim poznałam Catrice. Ma mniejsze krycie, ale ładny, żółty odcień, dobrze niwelujący zasinienia. Ma też dość "mokre" wykończenie, nie wysusza okolic oczu i ładnie odświeża spojrzenie. Lubię, nawet bardzo. Serum Eveline Advance Volumiere stale towarzyszyło mi jako baza pod tusz, świetnie rozdzielając rzęsy i wstępnie je pogrubiając. Wbrew pozorom wprowadzenie kolejnego produktu do makijażu przyspieszyło poranną rutynę - nie musiałam aż tak walczyć z rozczesywaniem rzęs po tuszu :) Hitem okazała się też cielista kredka Max Factor 09 Natural Glaze - długo się przed nią wzbraniałam, wydawała mi się za różowa, ale ostatecznie okazało się, że naprawdę dobrze odświeża spojrzenie, niweluje zaczerwienienia na linii wodnej, wygląda przy tym bardzo naturalnie i jest trwała. Niepotrzebnie się obawiałam ;)
3. Makijaż - usta

Usta zdominowało tych 5 produktów :) Początkowo zachwycałam się na zdjęciach w necie Bourjois Rouge Edition Velvet Nude-ist, ale niestety okazało się, że ten odcień jest dla mnie za ciemny i nie ma nic wspólnego z subtelnością. Całe szczęście wzięłam też nr 10 Don't pink of it i to był strzał w dziesiątkę. Świetna trwałość, subtelny kolor pudrowego różu, idealny mat. Niestety wysusza, ale to zrozumiałe. W 2015 poznałam też Golden Rose Velvet Matte nr 02, która zachwyciła mnie swoim różowo-fioletowym, zgaszonym odcieniem, niską ceną i dobrą trwałością. Jednak kredka Golden Rose Matte Lipstick Crayon nr 10 okazała się jeszcze lepsza! To dokładnie ten sam odcień co VM 02, ale kredka wybacza znacznie więcej - nie podkreśla suchych ust tak, jak pomadka. Zdecydowanie wykrywa Crayon :) Zachwyciło mnie również masełko Astor Soft Sensation Lipcolor Butter Hug Me - to idealny odcień pasujący do moich ust. Niemalże w ich odcieniu, minimalnie ciemniejszy. Pomadka idealna na co dzień, wiele wybacza, nadaje ładny połysk i przyjemnie się ją nosi. Trwałość nie zachwyca, ale i tak ciągle po nią sięgałam za ten odcień :). Jajeczko EOS Summer Fruit było dla mnie potężnym zaskoczeniem - naczytałam się trochę negatywów i myślałam, że go nie polubię, a tu szok, wyparło wszystkie sztyfty ;) Uwielbiam za urocze opakowanie, świetny skład, przyjemny zapach i smak oraz działanie - świetnie regeneruje moje usta.
4. Makijaż - akcesoria

W 2015 roku po raz pierwszy poznałam gąbeczkę do makijażu - padło na tę z Real Techniques. Mówiąc szczerze - wszystkie pędzle poszły w odstawkę (ale za to do minerałków jak znalazł :)), podkłady płynne nakładam już wyłącznie gąbeczką. Rewelacyjnie, równomiernie rozprowadza podkład, zachowuje duży umiar (nie ma "szpachli"), ładnie pokrywa rozszerzone pory, nie wypełniając ich "podkładowymi zaskórnikami" - efekt jest świetny. Poznałam też pierwsze dobre puszki - z Inglota. Wszystkie dotychczasowe były kiepskie, a te są idealne :) Wygodnie się ich używa dzięki tasiemce, są dość grube i puszyste, dobrze wciskają puder w skórę, łatwo się je myje i szybko schną. Kosztowały bodajże 15 zł (za dwupak), więc to nie majątek, a ich jakość jest naprawdę dobra. Zaskoczeniem był też pędzel do pudru z Real Techniques - szukałam dużego, puchatego pędzla do omiatania twarzy i ten własnie taki jest. Ogromny, bardzo gęsty, miękki i puszysty :) Do wciskania pudru w skórę mam inne pędzle (bądź wspomniane puszki), a do omiatania - pędzel RT.
5. Inne

Dzięki współpracy z Neness poznałam świetne, ale to świetne perfumetki. Obecnie mam ich już 8 (miałam 9, ale jedną oddałam mamie :)), a mój narzeczony 5, na pewno będziemy też składać dalsze zamówienia. Kosztują zaledwie 12 zł, mają naprawdę piękne zapachy, przyzwoitą trwałość, a flakonik jest w sam raz do torebki. Nareszcie nie jest mi żal używać perfum codziennie (bo oryginalnych, drogich, jednak mi szkoda... zostawiam je na szczególne okazje :)) - bo za takie pieniądze zdecydowanie nie ma co sobie żałować :) Gumki Invisibobble okazały się dużym przełomem, choć nie są bez wad. Niesamowitym jest dla mnie to, że mogę nosić związane włosy codziennie (a sięgają już pośladków jak odchylę głowę, więc swoje ważą...), a nie boli mnie głowa - nic a nic! Szkoda tylko, że się mocno zsuwają :( Hybrydy Semilac zdominowały moje paznokcie - to niesamowicie wygodna sprawa, mieć dwutygodniowy manicure bez obaw o odpryski, zrobiony w domowym zaciszu. Koszt zakupu zestawu zwrócił się już po kilku razach, więc tym bardziej nie żałuję. Obecnie mam 5 lakierów, gdyż to dość droga "impreza", ale stopniowo na pewno będzie ich przybywać :)

Czyszczenie pędzli zostało totalnie zdominowane przez... alkohol izopropylowy (izopropanol). To jest niesamowite, jakie on czyni cuda! Swoją pierwszą, litrową butlę kupiłam jeszcze podczas miesięcy ciepłych (okolice lata) i dopiero teraz się kończy, więc kupiłam... pięciolitrową. Szaleństwo :) Genialnie rozpuszcza wszelkie produkty kolorowe, nawet zastygające podkłady, eyeliner w żelu, tusz wodoodporny... Oprócz tego dodatkowo dezynfekuje, a umyte w ten sposób pędzle szybko schną. To naprawdę ultra-szybka metoda! Bałam się, czy nie będzie niszczyć (wysuszać) włosia, ale nic takiego nie ma miejsca. Jestem skłonna nawet powiedzieć, że mój pędzel z włosia naturalnego (Hakuro H21) stał się zdecydowanie milszy, niż prany klasycznie (mydłem/szamponem). Planuję napisać o tym osobny post :)
6. Pielęgnacja

Krem Evree zdecydowanie mnie zachwycił - moje dłonie są wrażliwe na mocznik (który jest w większości kremów...), a do tego mocno się przesuszają w okresie jesienno-zimowym, potrafią nawet pękać... Evree przynosi natychmiastową ulgę, jest bardzo treściwy, mocno regenerujący, naprawdę świetny. A kupiłam go za 5,99 zł w promocji :) Moim ulubieńcem w pielęgnacji twarzy jest Lynia Plum z e-naturalne, krem o fantastycznym składzie, niezabijającej cenie (33,90 zł), mocno regenerujący, ale też delikatny dla podrażnionej skóry, do tego mnie nie zapchał i ma wygodną pompkę :) Idealna regenerująca bomba na noc, niestety można go kupić tylko w e-naturalne. Za to świetnym antyperspirantem, do którego już wróciłam i na pewno będę wracać, jest Garnier Neo (antyperspirant w kremie) - wchłania się natychmiast, wersja niebieska ma delikatny, niedrażniący zapach, chroni przed mokrymi plamami i nieprzyjemnym zapachem. W promocji kosztuje około 10 zł, więc jak najbardziej warto. Do tego jest wydajny. Teraz mam też Rexonę Maximum Protection - nie dość, że to naprawdę drogi antyperspirant (na szczęście kupiłam w promocji za ok. 17 zł), to jeszcze bardzo mało wydajny i wcale nie chroni lepiej...

Że zachwyci mnie szampon, to bym nie pomyślała ;) Do tej pory zmieniałam je jak rękawiczki, a do tego - Petal Fresh Aloe&Citrus - niesamowicie mnie ciągnie, by kupić ponownie. Niestety kosztuje dość sporo, bo prawie 20 zł (na szczęście za dużą butelkę), ale jest świetny. Ma genialny skład, łagodny detergent, mnóstwo ekstraktów, włosy po jego użyciu są nieprawdopodobnie mięciutkie, błyszczące i długo świeże. Na pewno kupię ponownie, myślę że nieraz!

Dużym zaskoczeniem okazało się też czarne mydło afrykańskie - z ZSK oraz Dudu-Osun. Genialnie oczyszcza, ale na tyle łagodnie, że z powodzeniem używam go codziennie. Pozostawia skórę mięciutką i gładką, a do tego jest naturalne, bardzo wydajne i niedrogie. Skutecznie łagodzi też wszelkie zmiany na twarzy. Ulubieniec do oczyszczania!
7. Oszukani ulubieńcy - poznani w 2014, towarzyszący mi przez cały 2015 rok
Teraz mam jeszcze trzech oszukanych ulubieńców 2015 - oszukanych, ponieważ poznałam ich już w 2014, ale towarzyszyli mi przez cały rok 2015, więc nie mogę ich tu pominąć, to po prostu fantastyczne produkty :)

Moja ukochana, niezastąpiona odżywka Garnier Goodbye Damage. Mocno nawilża, dociąża, wygładza i nabłyszcza włosy, do tego pięknie pachnie. Mój must have, nie zliczę już zużytych tubek. Płyn micelarny Garnier to również ulubieniec - wielki, tani, wydajny, dosyć skuteczny, nie podrażnia. Nie radzi sobie jakoś fenomenalnie z mocnym/wodoodpornym makijażem, ale ja takie zawsze rozpuszczam wstępnie czymś tłustym (dwufaza/olejek), więc nie stanowi to dla mnie problemu. Relacja ceny do jakości Garniera sprawia, że cały czas do niego wracam. No i najlepszy filtr do twarzy, jaki znam - Vichy matujący Ideal Soleil SPF50. Niestety jest drogi, więc używam go tylko na szczególne okazje (na co dzień musiałabym mieć zasobny portfel :P), ale naprawdę matuje i dobrze trzyma makijaż w ryzach, nic na nim nie pływa. Mój pewniak, jeśli chcę wyglądać nienagannie, przy jednoczesnej zachowanej ochronie :)
8. Kandydaci na ulubieńców
Kandydaci, czyli produkty, które poznałam dopiero niedawno (oba pochodzą z zamówienia podczas Dnia Darmowej Dostawy na początku grudnia), ale jak na razie mocno mnie zaskoczyły i możliwe, że niedługo staną się pełnoprawnymi ulubieńcami :)

Krem na noc Biolaven okazał się na tyle skuteczny i mocno nawilżający, że jak na razie jestem pełna zachwytów, skóra jest mięciutka, a suche skórki znikają. Być może przebije Lynia Plum? Zobaczymy :) Z kolei maska Bielenda Super Power Sleeping Mezo Mask okazała się jedynym zachwycającym produktem z tej serii (no dobra, kremu nie miałam :P). Tonik i serum są przeze mnie używane dwa razy dziennie, a efekt jest mocno taki sobie, ledwie zauważalny. Z tą maską jest inaczej, wystarczy jedno użycie na noc, żeby rano skóra była mocno rozjaśniona, a zmiany trądzikowe bardziej uspokojone. Wysusza, więc dobry krem musi być obecny, ale to może być hit dla problematycznej cery :)
BUBLE 2015
Tych na szczęście jest dużo mniej :)

O kremie-żelu L'Oreal Ideal Soft naczytałam się, jaki on delikatny, że nie wysusza, że nie podrażnia... Mhmmm... Niestety, moją skórę wysusza, a dodatkowo piecze, jeśli mam jakieś podrażnienia. Pozostawia ją nieprzyjemnie ściągniętą, a dozownik jest nieporozumieniem. Nie lubię! Z kolei filtr matujący Ziaja SPF50 sprawia, że mam ochotę się śmiać, jak tylko czytam jego nazwę. Toż to smalec... Makijaż mi na nim po prostu spływa i nijak nie da się tego przypudrować. Dziadostwo straszne! Eyeliner Eveline w pisaku (Art Scenic professional) również przysporzył mi wiele nerwów. Ilekroć go użyłam, zawsze ludzie się na mnie dziwnie patrzyli. Zawsze, po prostu zawsze odbijał mi się na górnej powiece... Czy to z bazą, czy bez, czy na przypudrowanej powiece, czy nieprzypudrowanej, czy na cieniu, czy nie. Zawsze. Bubel okropny! Kolejnym bublem okazała się baza matująca z Makeup Revolution - akurat moja z Hean kończyła swój żywot (termin ważności - nie udało mi się jej zużyć przed jego upływem :)) i postanowiłam, że wypróbuję coś nowego. To był błąd - ta baza jest piekielnie rozwarstwiona. Najpierw wylatuje jakaś faza tłusta, a potem dopiero coś stałego. Powiecie - "kobieto, wstrząśnij" - a tu niestety, wstrząsam, wstrząsam i nic. Zawsze rozwarstwiona, ślizga się po powiece niczym olej, a cienie nijak nie chcą się na niej trzymać. Pomadka Tisane w sztyfcie również jest jednym z produktów, do których używania muszę się mocno zmuszać. Jest strasznie twarda (chociaż obecny egzemplarz i tak jest bardziej miękki od poprzedniego), trzeba się nasiłować, by ją nałożyć, a i tak nie ma wybitnych właściwości regenerujących, więc trudy idą na marne. Nigdy więcej - wersja w słoiczku jest jedyną słuszną (i bardzo ją lubię)!! :(

I jeszcze mały kolaż archiwalnych zdjęć :) DTangler okazał się koszmarną szczotką, bardzo kiepsko wykonaną, która już po bodajże miesiącu zaczęła gubić ząbki, zaczęły się też one koszmarnie wyginać. Wyglądała, jakby ją przeżuło jakieś duże zwierzę, a naprawdę o nią dbałam!! Mam porównanie z Tangle Teezerem oraz D-Meli-Melo, więc jakość wykonania naprawdę ma znaczenie. Pianka antybakteryjna Flos Lek okazała się piekielnie wysuszająca, więc nie byłam w stanie używać jej do twarzy. Ostatecznie zużyłam do pędzli, ale wtedy jeszcze nie znałam metody z izopropanolem :) Krem pod oczy Dermedic to również niezłe dziadostwo. Jest to po prostu krem o właściwościach wody, czyli żadnych. Można było się smarować i smarować, a efekt żaden. Z kolei maskara Wibo Boom Boom to niezła masakra, a nie maskara. Rzęsy posklejane, pogrudkowane... Co to, to nie.
Ciekawe, ile osób dotrwało do końca :)
No, sporo tych produktów, ale w końcu to podsumowanie całego roku :)
Dajcie znać, czy znacie coś z moich ulubieńców i bubli oraz czy macie takie samo zdanie na ich temat :)