Zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie duża część z Was na myśl o motocyklistach dostaje palpitacji serca, a przez głowę przebiegają myśli w stylu "Szaleńcy", "Dawcy organów", "Wariaci zasuwający na tylnym kole po mieście, łamiący wszystkie przepisy", "Gnają 200 km/h!" i wiele innych... I nie dziwię się, bo niektórzy naprawdę jeżdżą strasznie i stwarzają zagrożenie dla wszystkich wokół, ale nie wrzucajmy wszystkich do jednego wora! Jeżeli tak myślicie, to proszę, nie uciekajcie kursorem do prawego górnego rogu do magicznego "X", chciałabym Wam pokazać, że może być inaczej, że turystyka motocyklowa może być też piękna, spokojna i (w miarę) bezpieczna :) Dlaczego tylko "w miarę" bezpieczna? Ponieważ w ruchu drogowym, niezależnie czy jesteśmy rowerzystami, motocyklistami czy po prostu jedziemy samochodem, nasze bezpieczeństwo zależy nie tylko od nas, ale od wszystkich uczestników ruchu... Tyle, że to, co między dwoma samochodami skończy się co najwyżej stłuczką, dla motocyklisty może być o wiele gorsze. A nawet podczas tego jednego wyjazdu mieliśmy wiele sytuacji, w których ktoś nam wymusił pierwszeństwo lub zajechał drogę... :(
Bloggerki, które mnie znają osobiście i mają podgląd na moje "życie prywatne" na popularnym portalu społecznościowym, część z tych zdjęć już widziały i na pewno się tym nie zdziwią ;)
Taka forma aktywności jest dla mnie piękna przede wszystkim dlatego, że siedząc sobie z tyłu jako plecaczek dosłownie "chłonę" wszystko, co mnie otacza. Kiedy jadę samochodem, na ogół jest to po prostu podróż z punktu A do punktu B, w czasie której śpię, odpoczywam, czytam, grzebię w telefonie... No chyba, że jestem kierowcą :D Na moto, kiedy siedzę sobie z tyłu, widzę po prostu wszystko... Nawet najdrobniejsze szczegóły, wiewiórki na drzewach, bociany szukające pożywienia, cały klimat wsi, czuję zapach wszystkiego, co nas otacza, zapach pól i łąk... Chłonę każdy szczegół krajobrazu, bo wszystko jest tak blisko, że niemal można to dotknąć i to jest piękne :) Motocykl, którym jeździ mój Ukochany, a ja wraz z Nim, nie pozwala na szybką jazdę (po autostradzie!! jeździmy nie więcej niż 120 km/h i to jest max., czyli to nie my wyprzedzamy wszystkich, tylko wszyscy nas ;) po mieście jeździmy dokładnie tak samo jak wszyscy, bez żadnych szaleństw!). Tak naprawdę sprzęt ma już ponad 20 lat, co czyni go już technologicznie staruszkiem :) Ale za to jakim cudownym staruszkiem!

Tak wyglądał nasz (mój i Mojego S.) dwuosobowy bagaż na 3 tygodnie, uwzględniając mnóstwo narzędzi i części zapasowych, w razie gdyby coś miało się zepsuć... Wesoło, prawda? :D Szczególnie dla kobiety :) Minimalizm w pakowaniu - pierwsza klasa :) Jechaliśmy całkowicie bez planu, wiedząc tylko, że jedziemy do Chorwacji i Albanii, a wrócimy Rumunią... Żadnych rezerwacji noclegów, żadnego przygotowania. Ta spontaniczność z jednej strony była wspaniałą przygodą, bo nie musieliśmy się sztywno trzymać żadnego planu, mogliśmy swobodnie podejmować decyzje z dnia na dzień, ale z drugiej strony była trudna, bo szukanie noclegu w miejscach typowo turystycznych bywa ciężkie - albo wszystko pozajmowane, albo strasznie drogo...
Pierwszy dzień przebiegł zupełnie spokojnie - po prostu przejechaliśmy całą Polskę z Gdyni do Zebrzydowic, gdzie mieliśmy zapewniony nocleg u znajomych. Długo siedzieliśmy, gadaliśmy, więc późno poszliśmy spać, a że na drugi dzień trzeba było wstać rano, to byliśmy nieprzytomni :)
Drugiego dnia rano wyruszyliśmy w dalszą trasę, przez Czechy, Austrię (w Austrii złapał nas deszcz) i Słowenię, dojechaliśmy do Chorwacji, gdzie zaczęły się pierwsze przygody... Nieco przytłoczył nas wszechobecny chaos w stolicy i mieliśmy niemały problem ze znalezieniem ekonomicznego noclegu (chcemy tylko łóżka i prysznica/wanny, nic więcej!), nie posiadając dostępu do Internetu za granicą, po prostu szukając w ciemno. Noclegu szukaliśmy 2 godziny, ale w końcu się udało ;) Mogliśmy się kimnąć i jechać dalej.
Trzeciego dnia przygód ciąg dalszy - dojechaliśmy do półwyspu Istria, gdzie planowaliśmy zostać na kilka dni by odpocząć, zrelaksować się i móc zwiedzać dalej. Niestety okazało się, że półwysep jest jednym z głównych celów turystycznych, gdzie znalezienie noclegu bez rezerwacji graniczy z cudem. Chodziłam i pukałam do drzwi od domu do domu, ale wszystkie "wolne pokoje" już nie były wolne :D Skutek był taki, że totalnie zmęczeni, skrajnie wyczerpani jechaliśmy dalej, ja już byłam załamana, bo co to za wakacje, że od trzech dni ciągle tylko gnamy i gnamy, nic nie zobaczyliśmy, jesteśmy zmęczeni i wkurzeni... Oczywiście z nerwów musiałam się rozpłakać, bo jakże by inaczej... ;) Ale jechaliśmy ile nam starczyło sił, dojechaliśmy do miejscowości Bakar i dopiero koło 23 udało nam się znaleźć stosunkowo niedrogi nocleg... Było już zupełnie ciemno, a my - wyczerpani.
 |
Takie widoki wynagradzają trudy podróży :) |
 |
Odpoczynek :) |
Czwartego dnia - nareszcie! Jechaliśmy dalej i zacumowaliśmy w uroczej miejscowości Karlobag w Chorwacji, gdzie spędziliśmy 3 noce, mogliśmy się totalnie zrelaksować, odpocząć, popływać w morzu, pospacerować po okolicy, a wieczorem napić się lokalnego piwa :) Te trzy dni to prawdopodobnie moje najmilsze wspomnienie z wyprawy :) Poza tym mieliśmy wspaniały i niedrogi pokój w prywatnym domu u przemiłej Pani :) Pierwsza noc była trudna, bo szalenie gorąca, na pewno było ponad 30 stopni, do tego żadnego wiatru... Dłuuugo nie mogliśmy zasnąć. Potem już było normalnie :)
 |
Zdjęcie cyknięte w czasie jazdy, widok jak dla mnie zapierający dech w piersiach :) |
 |
Ta roślinność wyrastająca spomiędzy skał szalenie mi się spodobała! |
Miasteczko Karlobag, w którym spaliśmy:
Siódmego dnia ruszyliśmy dalej wzdłuż wybrzeża, te widoki były dla mnie oszałamiające - po lewej stronie wysokie góry, po prawej stronie błękitne morze! Do tego rozpieszczała nas słoneczna pogoda, więc tym piękniejszy był kolor wody :) Żeby trafić do celu, musieliśmy przejechać maleńki fragment Bośni i Hercegowiny :P Dojechaliśmy do miejscowości Cavtat niedaleko Dubrownika, gdzie zostaliśmy na noc. Wieczorkiem pojechaliśmy do Dubrownika zobaczyć Stare Miasto :)
 |
Wspólne zdjęcie :D |
 |
Dubrownik za mną :) |
 |
A tu już wieczorny spacer po Starym Mieście :) |
Ósmego dnia ruszyliśmy z Chorwacji do Czarnogóry, zahaczając o wspaniałe Stare Miasto Kotor, które bardzo mi się spodobało. Jechaliśmy również piękną trasą wzdłuż Zatoki Kotorskiej, co przyprawiało mnie o szybsze bicie serca :) Generalnie Czarnogóra BARDZO mi się podobała :) Gdy szukaliśmy noclegu, złapała nas straszna ulewa. Jak się okazało, Luby źle zamknął mój kufer, więc WSZYSTKIE ciuchy miałam mokre :( Na szczęście było ciepło, więc na drugi dzień wszystko wyschło. Wieczorem pojechaliśmy do miejscowości Bar, która również ma własne Stare Miasto (tzw. Stary Bar), więc mieliśmy dwa razy intensywne zwiedzanie tego samego dnia :) W drodze powrotnej zepsuła nam się ładowarka do GPS, co zwiastowało kolejne niemiłe przygody - z wyznaczaniem trasy :P
Zatoka Kotorska i Kotor:
Sveti Stefan - widok na wyspę :) Chcieliśmy zostać gdzieś w okolicy na noc, ale koszty nas zniechęciły :)
A potem na naszej drodze stanął żółw :D Przeniosłam go delikatnie na chodnik, ale był mocno przestraszony, że ktoś go rusza :(



Dziewiątego dnia wyruszyliśmy z Czarnogóry do Albanii. Byłam tym szalenie podekscytowana, chciałam zobaczyć, jak tam jest, ale już od przekroczenia granicy włosy jeżyły mi się na całym ciele - MNÓSTWO śmieci, po prostu całe sterty, gniją i śmierdzą, gruz na poboczach, duże skupiska Cyganów na ulicach, zatrzymujących ruch uliczny, żeby coś wyżebrać... Masakra, byłam przerażona. Im dalej jechaliśmy, tym bardziej mi się nie podobało. Duże miasta wyglądają fatalnie, mnóstwo biednych ludzi, zniszczone domy z powybijanymi szybami... A najgorszy był ruch uliczny! Albańczycy dopiero od niedawna mają możliwość jeżdżenia własnym samochodem, przez co na drogach jest okropny chaos, nikt nie stosuje się do przepisów ruchu drogowego, każdy się wpycha gdzie popadnie, nie stosują się do linii wyznaczających pasy ruchu, nie używają kierunkowskazów, wyznają zasadę "pierwszeństwo ma ten, kto pierwszy trąbnie", zajeżdżają drogę, wymuszają pierwszeństwo, potrafią zatrzymać samochód na środku ulicy, włączyć awaryjne i pójść sobie do sklepu, raz widzieliśmy jak gościu sobie jechał na rondzie pod prąd, piesi nie mają prawie wcale przejść, więc przebiegają ciągle między samochodami, jest mnóstwo pootwieranych studzienek - coś okropnego! Naprawdę nie czułam się tam bezpiecznie. Nie wspominając już o fatalnym stanie dróg, które potrafią się... nagle skończyć! Oprócz tego, sieć dróg jest na tyle mało rozbudowana, że każde miasto stoi w korku! Nie wiem, jakiej jakości jest ich benzyna, ale za każdym samochodem paskudnie śmierdziało spalinami, na autostradzie koza stała sobie na poboczu, na ulicach zamiast progów zwalniających leżą... grube liny, bez żadnego oznaczenia! Jedynym "w miarę" rozwiniętym miejscem jest wybrzeże, nastawione na turystykę... Ale co z tego, że budują się nowe luksusowe hotele, skoro tuż obok nich widać totalne slumsy? Co z tego, że mają piękne plaże, skoro spacer po nich jest ogromnym slalomem między śmieciami? Albańczycy to po prostu brudasy, totalnie mają w nosie, gdzie wyrzucają śmieci, po prostu otwierają szybę w samochodzie i wyrzucają na pobocze. Brud i smród, tyle w temacie... Mieliśmy też problem z tym, żeby płacić kartą - w większości sklepów nie mają terminali. W Albanii spędziliśmy 2 dni i czym prędzej z niej uciekaliśmy. Oprócz tego przez dobę nic nie jedliśmy, więc tym gorzej wspominam ten czas :D Gdybyśmy mieli pojechać tam ponownie, zdecydowanie należałoby się do takiego wyjazdu lepiej przygotować i nastawić na pełen offroad oraz zabezpieczyć finansowo (gotówka).
 |
To tak pięknie wygląda tylko z daleka... |
Jedenastego dnia wyjechaliśmy z Albanii i dojechaliśmy do Macedonii. Spaliśmy w miejscowości Struga nad jeziorem Ochrydzkim :) Zostaliśmy tam na 2 dni, więc mogłam na spokojnie wykąpać się w jeziorze (woda była niesamowicie ciepła!!), a także pojechaliśmy do twierdzy w Ochrydzie :)
 |
Taki oto uroczy znak nad jeziorem Ochrydzkim :P |





Trzynastego dnia wyjechaliśmy z Macedonii do Bułgarii. Chcieliśmy spać gdzieś w okolicach stolicy, żeby na drugi dzień ją pozwiedzać, ale nie udało się. Chcieliśmy po drodze zjeść pierwszy ciepły posiłek w czasie całej dotychczasowej wyprawy (super, prawda?:P), ale po podaniu jedzenia okazało się, że terminal nie zaakceptował karty mojego Sławka, musieliśmy oddać, matko co za wstyd, chyba jeszcze nigdy nie było mi tak strasznie głupio :D Obeszliśmy się smakiem, no i do tego to zażenowanie! Potem okazało się, że ani stacja benzynowa, ani Lidl nie przyjęły karty... Wpadliśmy w panikę, że karta się zepsuła, mieliśmy zapewniony tylko jeden nocleg, w gotówce prawie nic, moje konto czyste (przed wyjazdem wszystkie środki zgromadziliśmy na koncie Sławka - nauczka na przyszłość!)... Byliśmy zmęczeni, więc szybko usnęliśmy, ale rano się obudziliśmy no i co tu dalej robić? Była sobota rano, więc przelew do mnie by dotarł dopiero w poniedziałek, nie mamy pieniędzy na nocleg, nie mamy pieniędzy żeby zatankować i jechać dalej... Sławek podjął decyzję, że jedziemy dalej, na moje pytanie "a co zrobisz jak się benzyna skończy?" powiedział "nie wiem", ale w sumie niewiele miałam do gadania, więc musieliśmy jechać ;) Historia skończyła się szczęśliwie, bo okazało się, że terminale nie akceptują karty, ale bankomat już normalnie wypłacił pieniądze. Ale panika była niemała :)

Czternastego dnia wieczorem dojechaliśmy do miejscowości Bran w Rumunii, był już wieczór, więc zostaliśmy na noc, a rano poszliśmy zwiedzać turystyczny "Zamek Drakuli" ;) Przyznam szczerze, że z zewnątrz bardzo mi się podoba, ale w środku niczym mnie nie zachwycił :) Za to baaaaaaardzo miło zaskoczyła mnie Rumunia! Miałam zupełnie inne wyobrażenie, a okazało się, że ich góry są naprawdę piękne i fascynujące, drogi różne - od bardzo złych do bardzo dobrych, ludzie na wsi szalenie sympatyczni - uśmiechali się na nasz widok, machali do nas, cieszyli się, a jak się gdziekolwiek zatrzymaliśmy na odpoczynek, przychodzili i zagadywali po swojemu z uśmiechem :) Bardzo spodobał mi się ten zielony, górzysty kraj! Pojechaliśmy na słynną Trasę Transfogarską, która przerosła moje najśmielsze oczekiwania - widoki są po prostu oszałamiające! Jedynie pogoda nas nie rozpieszczała, bo była silna mgła, wokół gór skłębiły się gęste chmury, więc w wysokich partiach nie było widać po prostu nic, złapał nas silny deszcz no i wiadomo - w górach zimno ;) Po pokonaniu Trasy, jechaliśmy dalej, żeby zanocować w miarę blisko Transalpiny, którą mieliśmy zamiar pokonać kolejnego dnia.
 |
Zamek w Branie, zdjęcie było robione w czasie jazdy i niestety wtryniły się krzaki |
 |
Wróciliśmy potem, żeby zrobić ładniejsze, ale już było późno :( |
Trasa Transfogarska:
 |
Głodna, zmęczona i w kombinezonie przeciwdeszczowym, wyglądam pięknie :D :D |
Szesnastego dnia pojechaliśmy na Transalpinę, miała o wiele lepszą nawierzchnię, ale za to krajobraz był dość monotonny, po zapierającej dech w piersiach Transfogarskiej, Transalpina nie zrobiła na mnie zbyt dużego wrażenia. Ale miło było się pobujać na serpantynach i popatrzeć w przepaść bez barierki tuż obok :) Mogłam też pogłaskać oswojone osiołki :D Mocno zmarzliśmy, bo u góry było naprawdę bardzo zimno.
Siedemnastego dnia zahaczyliśmy o "Wesoły cmentarz" w Sapancie. Jego "wesołość" polega na tym, że nagrobki ilustrują, czym zmarły zajmował się za życia lub w jaki sposób zginął ;) Wieczorem dojechaliśmy do Tokaju na Węgrzech, gdzie mieliśmy okazję zakosztować pysznego, lokalnego winka :)
Osiemnastego dnia byliśmy już w Polsce, spaliśmy w Tuszynie koło Łodzi, niestety podróż była bardzo trudna, gdyż w Słowacji baaaaardzo mocno padało, przeciwdeszczówki nam przemokły (!!), było zaledwie 12 stopni, co w połączeniu z przemoczonymi ciuchami i wiatrem na motocyklu dawało kilka stopni temperatury odczuwalnej... Gdy zsiedliśmy z motocykla w poszukiwaniu noclegu, oboje trzęśliśmy się z zimna jak dwie galaretki... Kolejnego dnia byliśmy już w domku - droga nie była zbyt spokojna bo raz chciał nas rozjechać TIR, a potem ciągnik wyjechał nam w ostatniej chwili z drogi podporządkowanej, zupełnie nie patrząc w bok czy coś jedzie :P Ale żyjemy.
Podsumowując - było naprawdę WSPANIALE, wyjazd do Chorwacji to dla mnie spełnienie marzeń, zawsze chciałam tam pojechać, a tu nagle okazało się, że nie tylko spełniło się moje marzenie, ale również miałam okazję poznać mnogość innych kultur na Bałkanach! Jestem naprawdę bardzo szczęśliwa, że w tak krótkim czasie mogłam zobaczyć tak wiele... Ale nie obyło się bez przygód w postaci braku dostępu do gotówki (problemy z kartą), szukania noclegu w nocy, będąc skrajnie zmęczonym, przeciekająca przeciwdeszczówka to naprawdę nic przyjemnego, bardzo mocno zmarzliśmy, zepsuta ładowarka GPS... Ale czym byłby wyjazd bez przygody, musi się coś dziać :) Ważne, że technicznie sprzęt spisał się na medal, nam się nic złego nie przydarzyło (chociaż gdyby nie refleks Sławka to kilkakrotnie mielibyśmy wypadek nie z naszej winy). Podróżowanie w ten sposób jest wspaniałe, ale też trudne - uwierzcie mi, że naprawdę boli wszystko :) Boli tyłek (uczucie stłuczonych kości), miałam obtarte uda od siedzenia (wibracje powodowały ocieranie kombinezonu o nogi na bokach siedzenia), musiałam smarować się balsamem łagodzącym po goleniu (Sławka), żeby szybciej się zagoiło, oprócz tego po kilku godzinach w zgięciu strasznie bolą kolana, a także plecy od ciągłego siedzenia w miejscu... No i nasz jadłospis nie był zbyt bogaty, bo przez prawie całe 3 tygodnie mieliśmy kanapki na śniadanie, obiad i kolację... Masła i margaryny ze sobą nie woziliśmy, bo by się rozpłynęło w cieplejszych krajach, więc chleb był zawsze suchy z plasterkiem czegośtam... Ale myślę, że taka przygoda jest tego warta!! :) No i (niestety) nie schudłam :P
 |
Przez prawie 3 tygodnie - na śniadanie, obiad i kolację - suchy chleb z plasterkiem sera/szynki/salami :D |
Przejechaliśmy 6614 kilometrów w 19 dni, przejeżdżając przez 12 krajów: Czechy, Austrię, Słowenię, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, Czarnogórę, Albanię, Macedonię, Bułgarię, Rumunię, Węgry i Słowację :)
A teraz - powrót do blogowania :D
Byłyście w którymś z opisywanych przeze mnie miejsc? Macie podobne odczucia do moich? :) No i... mocno nie lubicie motocyklistów? :) A może udało mi się choć troszkę zmienić Wasze podejście?
PS. Kwestie typu, że coś jest (lub nie jest) warte zobaczenia, są mocno indywidualne :) W tym wpisie wyraziłam wyłącznie moje zdanie i nie chciałabym nikogo urazić, każdy ma inne potrzeby w zakresie zwiedzania i pojmowania atrakcyjności danego miejsca! :)